domek dla szóstki
Nie mogę uwierzyć, że minął zaledwie miesiąc od ostatniego wpisu w dzienniku. Dla mnie to szmat czasu, cała epoka.
Próbuję pisać, żeby trochę pozbierać myśli.
Po kolei.
7 września byliśmy na działce. Zrobiłam Jackowi parę zdjęć w wykopie pod GWC. Jego oczko w głowie - koniecznie musiał zrobić to sam. Trochę się piasek obsypywał, ale nie wyglądało to niebezpiecznie, raczej tylko denerwowało. Na drugi dzień nie byłam na budowie. Po południu dzwoni Jacek: „Nawet nie przyjedziesz, nie robisz zdjęć... My już kończymy, jeszcze trochę.” Godzinę później dowiedziałam się o wypadku. Ziemia po burzy nasiąkła, obsunął się spory bok wykopu, na dodatek glina.
Połamana miednica – tydzień na ortopedii – można wytrzymać, zwłaszcza że w perspektywie szybki powrót do domu. Po paru dniach komplikacje, wysoka gorączka, skoki ciśnienia. Badania, badania... decyzja o przeniesieniu na urologię. Niestety najbliższa jest 65 km od nas... O szpitalu można by książkę napisać, ale chyba już dość...
Dzisiaj mijają cztery tygodnie od wypadku. Dziś też Jacek chwilowo wrócił na ortopedię. Mam nadzieję, że najgorsze za nami, choć parę dni temu dowiedzieliśmy się, że jeszcze kolano jest do naprawy.
Takie są u nas teraz tematy numer jeden, ale to jest przecież dziennik budowy, zatem do rzeczy:
Instalatorzy CO skończyli pracę, próba ciśnieniowa zrobiona, wszystkie rury położone. Wrócą, jak będzie rozłożony styropian pod podłogówkę. Mieliśmy robić to sami...
Po optymistycznych prognozach pierwszych dni w szpitalu Jacek postanowił pchać budowę do przodu i umówił trzy niezależne ekipy. Był nawet taki dzień, że pracowały cztery – gdy montowany był rekuperator.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia