Dom w Lesie
Zamiast wstępu krótka historia, jak to było.
Część I - poszukiwania
Dawno dawno temu, w odległej...
Nie, może nie tak.
Dość dawno temu, w 2004 roku, któregoś ciepłego lipcowego dnia wraz z żoną postanowiliśmy się rozejrzeć w temacie realizacji czegoś, co dotychczas było jedynie marzeniem, przeznaczonym co prawda do realizacji, ale na zasadzie "kiedyś tam, jak sobie zbudujemy..." - no znacie tą fazę na pewno.
To nie miało być żadne szukanie "na już", ot tak po prostu przejechaliśmy się którejś soboty w rejony Białołęki, gdzie mieliśmy zobaczyć, jakie działki są, za ile, no taka czysta orientacja, nawet bez konkretnych przymiarek. Wcześniejsze podejście: przejrzenie portali ogłoszeniowych dała nam tylko to, co każdy wie: nie jest to najlepszy sposób na znalezienie ciekawej działki. Delikatnie mówiąc.
W każdym razie pojechaliśmy, oglądaliśmy, zatrzymywaliśmy się przy każdej znalezionej, przybitej krzywo do drzewa desce z koślawym napisem "spszedam działke", dzwoniliśmy, pytaliśmy. Nastawieni byliśmy na kilka miesięcy szukania, bo tak m.in. tu na forum muratora ludzie pisywali, ile to poszukiwań musieli odbyć, zanim się znalazła ta jedna, upragniona. Tymczasem już tydzień później, kolejnej soboty, kiedy znów pojechaliśmy sobie na wycieczkę, któraś kolejna przybita do drzewa sklejka z podanym telefonem okazała się strzałem w dziesiątkę. Już po tygodniu poszukiwań.
Dzwonimy, pytamy o działkę, przy której była ta sklejka. Niestety, ta działka nie dla nas, bo za duża, bo bez drzew (to był nasz warunek: choć kilka drzew na działce), ale jak o tych drzewach powiedzieliśmy głośno, facet odrzekł, że ma działkę z drzewami, podobno z całym lasem drzew nawet, tu niedaleko, możemy się umówić i on pokaże. Super, mamy czas, ustaliliśmy, gdzie się spotykamy, jedziemy.
Na miejscu byliśmy pierwsi, po chwili jednak nadjechało... czarne BMW. Z auta wysiadł... łysy gość, dość krępej budowy ciała, ubrany... może i nie był to dresik z czterema paskami, ale bliżej temu ubranku było do sklepu sportowego niż do salonu z garniturami. Spojrzeliśmy na siebie z małżonką, pokręciliśmy głowami (w poziomie, na prawo i na lewo - to tak dla jasności), ale trza być dzielnym, nie można przed dresami okazywać strachu, więc trudno, wysiadamy, witamy się. Gość okazał się całkiem miły, więc zdecydowaliśmy się za nim pojechać. W końcu jedzie przed nami, sam jest, najwyżej uciekniemy. Zawiózł nas całkiem niedaleko, choć już poza granice Wawy. Zatrzymał się na drodze, która po jednej stronie była obudowana jakimś developerskim osiedlem, poczekał aż wysiądziemy, wskazał ręką na drugą stronę drogi i mówi "to tu". Przyzwyczajeni do pojedynczych, jakośtam uwidocznionych w terenie działek rozglądamy się, nie za bardzo rozumiemy. Druga strona drogi bowiem była pokryta czymś co wyglądało na niezbyt dawno wyschnięte bagno, zarośnięte mniej więcej półtorametrową "trawką", a w drugiej linii miało ścianę krzaczorów, ale taką, przy której StasiowoNelowa Zeriba to była wiązka chrustu do zabrania jednym kursem przez dowolną leśna babinę. Las... trudno było stwierdzić, krzaki zasłaniały wszystko. Dre... no ten kierowca beemwicy upierał się jednak, że to tu, że las jest za tymi krzakami i że mamy iść za nim. Nic, upewniłem się, czy samochód zamknięty, złapałem żonę za rękę, żeby jej (i sobie) dodać odwagi i ruszyliśmy za nim.
Po przedarciu się przez kilka metrów bagna i kolejne kilka metrów krzaków oczom naszym ukazał się... las.
Nie, nie krzyży. Normalny lasek sosnowy, pięknie prześwietlony światłem, w tym miejscu była tego lasu dość wąska odnoga, z jednej strony mająca to wyschnięte bagienko, z drugiej wieeelką i pustą łąkę, u szczytu której (dobre 2-3km) widniały dopiero przejawy cywilizacji w postaci widocznego szczytu jednego z podwarszawskich centrów handlowych. BMW-man zaś tłumaczy nam, że on jest pośrednikiem, że tu jest długi pas ziemi, którą on iluś współwłaścicielom pomógł scalić, podzielić, rozdzieli ć, wydzielić i co najważniejsze - sprzedać. I że krzaki on bierze na siebie, zrobienie drogi też, my mamy tylko kupić. I się cieszyć.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia