Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    442
  • komentarzy
    5
  • odsłon
    727

Dom w Lesie


Jarek.P

1 089 wyświetleń

 

Teraz parę słów o projekcie. Żona moja architektem jest. Ale każdy, kto w tym momencie myśli sobie coś w stylu "nooo to ci pewnie nie mieli problemów z wyborem projektu" myli się, oj myli...

 

Zestawienie: kobieta architekt, mająca dość konkretne wizje tego, co ona by chciała od swego przyszłego domu, a na drugiej szali: trzymający pieczę nad domowymi finansami, mający zadatki na dusigrosza facet, na kwestię domu patrzący w sposób... powiedzmy bardziej przyziemny - z tego nie mogło wyjść nic dobrego :) Moje przesłanki były proste: ma być nas stać na jego wybudowanie, ma to nie być stodoła ani "kostka polska", ale i tez nie pałac z greckimi kolumnami i ma mieć na parterze minimum 10m2 pomieszczenie przeznaczone na mój warsztat. A i zapomniałbym: ma nam na to starczyć kasy. Reszta była dla mnie rzeczą drugorzędną. Bo o kasie już pisałem, prawda?

 

Pierwsze przymiarki, uwzględniające takie kwestie, jak konieczność mania okna w każdym pomieszczeniu, zmieszczenie w bryle budynku czegoś w rodzaju wieży, w szczycie której znajdzie się antresola (przyszły pokój żony i to ona sama chciała, nie myślcie sobie, że żonę w wieży planowałem zamknąć) oraz pokoju z osobną łazienką "dla gości" dały w wyniku ogromną chałupę, na widok której postawiłem stanowcze weto.

 

Drugie podejście - żona zrezygnowała z kilku pomysłów, ja ze swojej strony zgodziłem się na kilka innych, znów ładnych parę nocy rysowania koncepcji, w czasie którego to procesu ja cały czas powtarzałem: ładne, podoba mi się, ciekawe, ale jaką to ma powierzchnię? W końcu żona poddała się i policzyła. 240m2 i to o ile pamiętam bez wliczania garażu. Znów weto, żona obrażona, koncepcja do kosza, małżonka moja kochana obwieszcza, że w takim razie ona nie rysuje więcej, kupujemy gotowca.

 

Z przeglądania gotowców wyłoniły nam się dwa typy: Tytan (proj. Domus) oraz Koral (proj. Krajobrazy). Dość podobne do siebie, funkcjonalnie nam dość dobrze odpowiadające, ale oczywiście znów decydowały niuanse. W katalogu każdy projekt jest piękny i cacany (no... prawie każdy), problemy się zaczynają, kiedy się patrzy na te katalogowe rzuty i zaczyna zastanawiać: a gdzie tu będą kominy i dlaczego nie są wszystkie wrysowane? A na czym się będzie opierać więźba dachowa i czy te niewinnie wyglądajace kropki w pomieszczeniach to aby nie są filary? I tak dalej i tak dalej, w praniu się okazywało, że jeden i drugi mają jakies wady, jakieś rzeczy możnaby lepiej/inaczej. I w końcu znów żona stwierdziła, że ona spróbuje sama coś takiego narysować.

 

I tu niestety nastąpiła dla nas "mała" przerwa w tematach budowlanych. Nie pisałem do tej pory za wiele o nas, ale dotychczasowe działkowe przygody odbywaliśmy jako małżeństwo bezdzietne, mające duuużo czasu, robiące co nam się żywnie podobało i ogólnie szczęśliwe (przynajmniej dopóki w kręgach znajomych/rodziny temat nie schodził na okolice "a wy kiedy się o dziecko postaracie?"). Wtedy jakoś, około tego projektu jednak żona moja kochana zaczęła mieć różnorakie problemy zdrowotne, które po pewnym, niezbyt długim czasie się rozwinęły w bardzo poważną jednostkę chorobową, specjalistom znaną pod nazwą gravida. Czy jakoś tak. Na jakieś dobre półtora roku dla żony temat projektu w zasadzie przestał istnieć, mimo, że spędzając ciążę w domu czasu miała mnóóóuuuóóóstwo, spędziła go na kompletowaniu wyprawki (do drugiego roku życia potomka włącznie) oraz zbieraniu wszelakich informacji związanych z tematem małych dzieci. Po przyjściu na świat pierworodnego (dalej będę go określał mianem Wyjątek, geneza określenia: w "mądrej książce" dla świeżo upieczonych rodziców wyczytaliśmy zdanie: "noworodki większą część doby przesypiają, choć zdarzają się wyjątki". No właśnie...) przez czas dłuższy świat nam się kręcił tylko wokół tego wyjącego w niebogłosy albo uwieszonego do cycka (inne stany niż dwa wymienione były z początku raczej rzadkie) tobołka. Kiedy żona mogła już dalej zajmować się projektem, z konieczności musiała to robić nocami, kiedy Wyjątek już spał, więc szło jej dość wolno.

 

Projekt przedostateczny miał wszystko to co miał mieć, miał tez powierzchnię użytkową mieszczącą się w postawionej przeze mnie nieprzekraczalnej granicy 200m2. Zatwierdziłem. Kiedy już zaczął się przeradzać z koncepcji w projekt budowlany, okazało się, że na dachu w jednym miejscu występuje bardzo niezdrowo rokująca sytuacja: dwie połacie się schodziły tak, że zaleganie tam śniegu i zawilgacanie dachu było właściwie pewne. Interwencja wiązała się niestety z lekkim rozsunięciem osi konstrukcyjnych, a ponieważ dach był kopertowy, to zmiana przeniosła się symetrycznie na cały budynek, co w efekcie dało jego rozrośnięcie do 219m2 PU. Trudno, stwierdziłem, że za dużo już włożyliśmy w ten projekt nerwów i czasu, żeby go zarzucać, zatwierdziłem :)

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...