Pomarańczowy zawrót głowy Myszy i Niedźwiedzia
Uzbrojona zatem w oręż w postaci mapki działki i własnego uroku osobistego (który jak jeszcze wówczas się mnie wydawało posiadałam) stanęłam u bram wroga - w drzwiach odpowiedniego referatu, działu czy tam wydziału.
Za drzwiami czekała na mnie bardzo miła pani, dla ktorej moja sprawa nie stanowiła żadnego problemu, ale ktora też, co szczerze wyznała, nie dysponuje żadną mocą sprawczą, jednakowoż postanowiła ułatwić mi sprawę wyciągając z bardzo ważnego spotkania (czytaj: siedzenia na kawie, jedzenia pączków i pitolenia o wszystkim i niczym) arcyważnego urzędnika, ktory rzekomo ową moc posiadać miał.
Niech moc będzie z nim, a raczej ze mną...
Ów arcyważny urzędnik okazał się być chłoptasiem w wieku na me oko jeszcze małoletnim (aż przemkneła mi przez głowę lotem błyskawicy myśl o nieleglanym zatrudnianiu maloletnich i czemu na Boga moja gmina jako żywo jawi się jako chiński obóz pracy), niestety ku mej rozpaczy moco przejętym swą arcyważną funkcją i wprost proporcjonalnie odpornym na wszelkie wdzięki.
Na hasło pas zieleni w pasie drogi gminnej urzędnik zrobił mocno zafrasowaną minę, która obrazowała intensywne procesy myślowe (taką wszelako mam nadzieję) i orzekł po namyśle, że on mocy tu nie ma, winnam się zwrócić na piśmie do kierownika (który pozostał postacią enigmantyczną, bowiem nie był obecny) i grzecznie oczekiwać na jego decyzję, która będzie musiała być poprzedzona wizją lokalną z oględzinami w terenie....
w tym momencie poczułam się niemal jak przestępca mający zamiar zniszczyć dziedzictwo i bogactwo naturalne ojczyzny naszej i już obawiałam się czy mi się w tej sytuacji ekolodzy do krzaczorków nie przykują w proteście.
Ton bowiem pana urzędnika był taki jakby rozmowa dotyczyła nie usunięcia kilku sztuk mizernych i mało estetycznych, a na dodatek zaniedbanych krzaczków, a co najmniej wykarczowania połowy jakiegoś parku narodowego.
Nie uzyskawszy od pana żadnych informacji odnośnie szans powodzenia tej misji odeszłam z kwitkiem i druzgocącym poczuciem klęski.
Stan meczu Mysza: Urzędy, niestety 0:1
Po powrocie do domu i zrelacjonowaniu story Małżonowi, a następnie konsultacjach z różnymi mądrymi typu przyszły kierbud czy też Archi (którzy chyba w myślach pukali się w czoło słysząc o mych pomysłach zaczynaina od pasa zieleni) stanęło na tym, że składamy wniosek o WZ i zobaczymy czy gmina przy tej WZ przypomni sobie o swej zieleni.
Mam tylko niejasne przeczucie, że wywołałam tym sposobem wilka z lasu i jeszcze rożne rzeczy o kręceniu na siebie bata i inne takie przychodzą mi do głowy.
Jaki z tego morał?
nadgorliwość gorsza od faszyzmu, a Ty drogi inwestorze pomyśl trzy razy zanim pójdziesz kłapać ozorkiem do urzędu...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia