Z pamiętnika inwestora
Rozdział XVII Teaser
Miescina XV wiek
...W kącie karczmy siedziało kilku rycerzy. Wesoła to była kompanija,a i niespieszno im musiało być, bowiem zatrzymawszy się na popas nie zaprzestali jeno na spożyciu strawy, a co rusz zamawiane antałki z miodem i piwem przekonały ich do dłuższego niż zakładali pobytu. Sam ich wygląd i zwisający u pasa oręż wskazywał na to, że nie warto wchodzić im w drogę a
dobywający się z ich strony zapach wskazywał że nie rozstawali się z końmi i zbrojami co najmniej od dnia Św.Patryka, jak nie od Wigiliji. Gdy rycerze biesiadowali opowiadając zbereźne historie, nagle w drzwiach karczmy stanął brodaty dziad.
Dziad ów, widywany w tej karczmie od czasu do czasu, za strawę i garniec piwa raczył swoich dobrodziei opowieściami pobożnymi lub sprośnymi, zależnie od tego, kogo udało mu się przekonać do zafundowania posiłku. Ciekawym było to, że i jednych i drugich opowieści miał w repertuarze nad wyraz sporo.
Ooo - ucieszył sie na widok przybysza jeden z rycerzy odróżniający się od innych starszym wiekiem i sumiastym wąsem. A zasiądźże z nami dziadu, chodźże!
Dziad uśmiechnął się w odpowiedzi i ruszył ku biesiadującym rycerzom.
Dajcież mu polewki i miodu, a żywo - zakrzyknął jeden do młodzika który usługiwał gościom.
No, opowiadaj dziadu, bom okrutnie ciekawy twoich historyi - rzekł grubym głosem ten wąsaty.
Dziad najwyraźniej kontent z okazji jaka mu się przytrafiła, usiadł na ławie i otrzepując kurz z sukmany zapytał:
A cóż moi mili panowie byli byście radzi usłyszeć?
- No wiesz, coś, jak ta opowieść o tych mniszkach, co je zdybałeś w krzakach przy trakcie toruńskim - podpowiedział z rubasznym uśmiechem jeden z współbiesiadników.
- O, albo o tym kupcu co go widziałeś w Kozim zaułku, jak chędożył swego pachołka.. przerwał mu drugi, gestykulując żywo ręką w której dzierżył półgęsek.
Cała kompanija ryknęła śmiechem, jeno najstarszy z nich, ten z wąsem zakrzyknął gromko:
- Zawrzeć pyski, bo morgensternem zdzielę! - Dajcież mu przemówić. Gadaj dziadu, rzekł rycerz i podsunął staremu miskę z polewką i garniec miodu.
No więc... dajcie łaskawi panowie nasajmprzód gardło zwilżyć, albowiem skwar okrutny na dworze, a i po tym szlachetnym płynie snadniej mi się strofy układają... dziadyga wziął dwa krzepkie hausty, beknął przeciągle i zaczął.
Trzeba wam wiedzieć szlachetni panowie, iż karczma owa, w której sie teraz znajdujemy, była całkiem niedawno świadkiem pewnej historyi, która pewnikiem was zainteresuje...
Otóż, bawił tu orszak biskupa, któren to raczył udać się w podróż aż z Gdańska do Łęczycy, coby na polecenie Papieża podatek ściągać na wojnę z niewiernymi.
W orszaku tegoż biskupa był oprócz dostojności kościelnych i innych szlachetnie urodzonych, również syn pewnego księcia z Pomorza, któren to młodzik wsławił się tym że na drodze orszaku niejedną dziewkę zbrzuchacił, a i mówi się - tu ściszył głos - że i niejedną mężatkę zbałamucił, tak!
Bu ha ha ha ha - zaryczeli w odpowiedzi rycerze, a dziad korzystając z okazji pociągnął sążnistego łyka z garnca.
I tenże młodzik, gdy zacni mężowie przy kaszy i pieczonym prosiaku rozprawiali o sprawach państwa i wiary, odłączył się od wszystkich i zaczął nagabywać dziewkę, córkę karczmarza, co tu wtedy usługiwała. Dziewczę to było młode, ale nie płoche, jak to inne panienki w jej wieku, jeno taka to była co chętnie spojrzenia bałamutników łapała, dlatego też ojciec jej nie pozwalał
usługiwać jej każdemu mężowi co w karczmie stawał. Wyjątek stanowiły możne persony lub osoby duchowne, jak wtedy, nie przewidział jednak karczmarz że w orszaku duchownych taki ... rębajło się czaić może no i córkę tego dnia wypuścił z kuchni.
Bu ha ha ha ha - znów gromko rozległo się po izbie.
Dziad najwyraźniej pobudzony zarówno trunkiem jak i zainteresowaniem słuchaczy, postanowił pójść na skróty w swej opowieści i zaczął znowu...
No więc siedzę ja sobie w kąciku i przegryzam kozi ser, mając już oko na tego kochasia, bo wiem że zaraz rymćkanie będzie! Patrzę, raz - dwa i już ją zdybał w spiżarni... przysuwam się na ławie i zaglądam przez szpary w deskach. Słyszę jak ją tą dworską gadką omamia, że ładne oczy ma, że on to ją na zamek zabierze, że tam uczty i bale ... I że on to w zasadzie nie tańczy, że nad te dworskie pofikiwania to on przedkłada konwersacyje z takimi intelygentnymi jak ona, no ale że z nią to w pierwszej parze zatańczy. I takie jej opowiastki czyni, a ona coraz szerzej się szczerzy do niego, już kraśnieje na licach i coraz to śmielej na niego spogląda, a on świdruje tymi szatańskimi oczami poprzez onej giezło, już się od niej przybliża i dalejże jej coś szeptać do ucha i spoglądać w ten malinowy chruśniak co za karczmą się rozpościerał...
Tu dziad przerwał i zasapał zafrasowany... Wąsacz domyślił się w mig i zakrzyknął gniewnie na chłopaka coby garniec miodem uzupełnił.
No mów, mów, co dalej - niecierpliwili się członkowie kompaniji.
No więc - dziad znowu wziął srogiego łyka, obtarł brodę i wznowił opowieść - Patrzę, a oni razem wymykają się chyłkiem z karczmy - cosik będzie pomyślałem sobie - rzekł dziad z szatańskim uśmiechem. Wychodzę więc i ja, skradam się wedle stajni i chlewika, hyc przez warzywnik i już widzę jak te krzaki malin się trzęsą. No więc ja podchodzę cichaczem bliżej...
rozchylam krzaki...
a tam...
Tu pozwolę sobie przerwać tą arcyciekawą opowieść. Zostawmy Dziada i jego kompanów, gdyż równie ciekawe - jak nie ciekawsze rzeczy to się dopiero będą dziać na tym terenie tj. w Mieścinie, sześć wieków później. Na mej budowie, rzecz jasna.
Ale o tym już w następnym odcinku.
Zapraszam wkrótce...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia