Dziennik budowy domu Asi i Konrada
Wszystko zaczęło się w okolicach Bożego Narodzenia 2005 roku. Wtedy to podjęliśmy decyzję, że nie lokum w bloku, a własny dom będą naszym docelowym punktem zamieszkania. Oboje praktycznie całe życie spędziliśmy w mieszkaniach. Jednak to ja miałem większe opory przed zmianą takiego stanu rzeczy. Krótko mówiąc, jako mieszczuchowi, zawsze mi się takie rozwiązanie podobało i nie zamierzałem zmieniać punktu widzenia. Jeszcze nieco pół roku wcześniej, chwilę przed ślubem, zaprezentowałem przyszłej teściowej teorię o wyższości mieszkań nad domami. Co spowodowało u mnie zmianę? Do końca nie wiem, ale myślę, że złożyły się na to następujące czynniki:
- lekka zmiana sposobu patrzenia na świat, jaka nastąpiła po wstąpieniu w związek małżeński
- rosnące bez opamiętania ceny mieszkań
- okolica, w której umiejscowiona jest nasza działka (raptem 10 km do Warszawy, a z trzech stron Puszcza Kampinoska)
Gdy już wiedzieliśmy, że na 100% tego chcemy, zakupiliśmy katalog projektów, w miarę szybko dokonaliśmy wstępnego wyboru i w okolicach lutego 2006 zastanawialiśmy się, czy będzie jeszcze szansa zacząć przed wakacjami czy spokojnie poczekać na drugą połowę roku. Cóż to był za optymizm. Nagle jednak okazało się, że coś takiego jak Miejscowy Plan Zagospodarowania, może napsuć człowiekowi sporo krwi. Osobiście jestem wielkim zwolennikiem MPZ, jednak sposób jego egzekwowania przez nadgorliwych urzędników może odbić się zainteresowanemu czkawką. I tak niestety było w naszym przypadku. Przy podziale działki, do jednej z nowo powstających, brakowało niecałych 10 m2 w stosunku do wymagań zapisanych w Planie. Stanowiło to nie więcej niż 1% powierzchni, jednak okazało się przeszkodą nie do przeskoczenia dla Gminy. Po fakcie znalazłem rozporządzenie, które pozwalało nam ominąć tą niedogodność, jednak było to trochę za późno. W międzyczasie musieliśmy dokupić trochę ziemi od sąsiada, który też miał sporo kłopotów przy okazji i tym sposobem powiększenie działki do odpowiednich (no może większych niż wymaganie minimum) rozmiarów zajęło nam rok, a dopełnienie wszelkich formalności nawet więcej. Ale nie narzekamy, bo w końcu wszystko skończyło się dobrze, a ostateczna powierzchnia i kształt działki są dzięki temu o wiele atrakcyjniejsze. Gdy wiedzieliśmy, że sprawy z ziemią są już na dobrej drodze, powróciliśmy do kwestii projektu. Po raz kolejny okazało się, że im bliższa w czasie jest realizacja, tym wszystko wydaje się być droższe, a możliwości skromniejsze. Projekt wybrany rok wcześniej, pomimo jego uroku i zalet, okazał się o wiele za duży jak na nasz budżet, wobec czego wznowiliśmy poszukiwania tego odpowiedniego. Kilkanaście przejrzanych katalogów, dziesiątki stron internetowych i w sumie tysiące gotowych projektów doprowadziło nas do wniosku, że tylko indywidualny projekt spełni nasze oczekiwania, mieszcząc się jednocześnie w założonym budżecie. Tak więc usiadłem do aplikacji CAD i będąc mądrzejszym o rozwiązania jakie podpatrzyłem w niektórych gotowych projektach zacząłem projektować. Udało mi się stworzyć rzuty parteru i poddasza oraz elewacje. Domek wyszedł z tego prosty, ale przyjemny i funkcjonalnie skrojony na miarę. Przekazaliśmy nasze cudo projektantowi i odebraliśmy ubrane wszystko w projekt budowlany. Jednocześnie załatwiliśmy decyzje dotyczące przyłączy i na początku kwietnia złożyliśmy wniosek o pozwolenie na budowę. Dwa miesiące później odebraliśmy pozytywną decyzję i otrzymaliśmy dziennik budowy, po czym przystąpiliśmy do batalii z bankami o przyznanie kredytu. Nie okazało się to szybkie i przyjemne, ale też nie było niczym strasznym. Dowiodło jedynie moich twierdzeń, że mało który sprzedawca ma dogłębną wiedzę na temat oferowanego produktu. W każdym z czterech banków z jakimi negocjowaliśmy udawało mi się zagiąć pracowników i to na dość podstawowych zagadnieniach. Na szczęście w dobie internetu zgłębienie zagadnień niezbędnych do orientowania się w temacie na poziomie lepszym niż doradca finansowy nie zajmuje więcej niż dwa dni i pozwala na stworzenie własnego arkusza porównującego rzeczywiste oferty. Ostateczne odpowiedzi banków spłynęły do nas w ostatnim tygodniu lipca, dzięki czemu w miesiąc sierpień weszliśmy już jako szczęśliwie zadłużeni na okres dłuższy niż dotąd przez nas przeżyty I tak dobrnęliśmy do etapu zamawiania materiałów, ich zwożenia i wejścia ekipy w dniu dzisiejszym. Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo, to pierwotna, zaklepana w marcu ekipa pod koniec maja radośnie odjechała w siną dal. Ale może to i lepiej, bo udało się znaleźć obecną, a jak na razie nie ma powodów do narzekań i wydaje się być ona bardziej profesjonalna niż ta niedoszła.
Cóż więc mogę napisać na koniec tej dość długiej historii? Ponad półtora roku przygotowań, trochę nerwów, kilka zmian, ale w końcu jesteśmy w punkcie z napisem start. No i wszystkie zmiany, choć zawsze zabierały trochę zdrowia, to w konsekwencji dawały pozytywny rezultat. Efekty obecnych poczynań będą widoczne już niedługo gołym okiem, co mnie najbardziej cieszy, bo dom przestanie być w końcu wirtualny, a zacznie stawać się namacalny.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia