Dziennik pontypendy
Heja, mam chwilę śpieszę więc nadrobić zaległości w zapiskach z pontypendowej budowy.
W poniedziałek ekipa spakowała manatki i opuściła mnie na jakieś 3 tygodnie
Ekipa ma inną robotę, a ja mam spokój na działce, trochę odpoczywam od codziennych telefonów, sprawdzania cen, ustawiania dostaw i dowożenia różnych rzeczy, które właśnie się skończyły, ale z drugiej strony jakoś tak za spokojnie...
A tak a propo dostaw, miałam napisać o małym ( !) zgrzycie, który miał miejsce na mojej raczkujęcej budowie nie tek dawno temu.
Zaczęło się niewinnie. Ekipa zdjęła szalunki i żeby ruszyć dalej z robotą potrzebne były izolacje (papa, lepik) i bloczki. Dostawa miała przyjechać rano..., gdy minęło południe dowiedziałam się,"że są problemy,że samochód w naprawie,że dużo zamówień, ale napewno do 18-tej dojadą" O.K. pomyślałam, zdarza się. O słodka naiwności, ja to za dobra jestem, a gdybym tak ryknęła wtedy do tego telefonu jak Adaś Miałczyński w filmie "Nic Śmiesznego" ( kto oglądał to mam nadzieję, że wie jaki fragment mam na myśli) to może bloczki zajechałyby na moją działkę w ciągu 15 minut.
Gdy minęta 18-ta skład zamknął podwoje, mój sprzedawca poszedł sobie spokojnie do domu, a moje bloczki ? kwitły gdzieś na placu, zamiast układać się pieknie w śnianę fundamentową. Z dostawy tego dnia wyszły nici, ale o tym nawet nikt nie raczył mnie poinformować .
Ekipa wkurzona, bo siedząc bezczynnie zmarnowali dzień pracy, ja wkurzona...
By zakończyć jakoś dzień, skończyło się na "szybkich zakupach w Leroy Merlin (papa i lepik).
A to ławy bez szalunków i papa:
http://www.rutkowscy.net/budowa/P1020588.JPG
Co do bloczków to dojechały w końcu bladym świtem coś koło 13-tej dnia następnego.
Ten wspaniały moment uwieńczyliśmy na zdjęciach:
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia