Dom w Lesie
Szczególnych postępów wartych odnotowania co prawda brak, ale ad acta jedną ważną rzecz muszę wpisać.
Otóż rozpoczyna się właśnie kolejny istotny etap naszej budowy: glazura. Nawet nie byłoby nam do niej tak spieszno, ale lada dzień będzie się montować kotłownia, warto więc by choć ten fragment pomieszczenia gospodarczego, w którym ona ma stanąć, wypłytkować.
I teraz będzie dygresja:
Dawno dawno temu, kiedy jeszcze byłem wolny jak ptak, żywiłem się zupkami chińskimi (i piwem), a w charakterze zupełnego kulinarnego szaleństwa od czasu do czasu robiłem sobie na obiadokolację mrożone pyzy z mięsem i do tego podsmażaną na patelni cebulę (i piwo, rzecz jasna niepodsmażane), no krótko mówiąc, jeszcze za kawalerskich czasów, kiedy będąc tymże kawalerem wykańczałem obecne mieszkanie, kwestie wyboru kafelków do kuchni czy łazienki były trywialnie proste: pojechałem do dużego salonu z płytkami, wszystkie rzucające się człowiekowi tamże wprost pod nogi ekspozycje płytek zagramanicznych ominąłem szerokim łukiem, z krajowych płytek spojrzałem co jest, co się mieści w przeznaczonym budżecie i co mniej więcej odpowiada mi stylistycznie, wybrałem "jakieś ładne", poszukałem gdzie można je kupić najtaniej, kupiłem i już, finito. Całość mi w zasadzie jedno sobotnie przedpołudnie zajęła.
Potem zaś miałem nielichy ubaw przyglądając się i biernie asystując moim dwóm koleżankom, które wtedy również kupiły mieszkania i które nad podobnymi wyborami spędzały dnie całe i noce nieprzespane, odbywając niezliczone wycieczki na Bartycką (niezorientowanym od razu wyjaśniam, że Bartycka to takie budowlane Eldorado w stolycy, bardzo duży kompleks skupiający niezliczone firmy, firemki i firmiska z budowlanego tematu) i dobierając hiszpańskie płytki do włoskiej terakoty, a do tego wszystkiego farba z mieszalnika typu "biel złamana bielą z delikatnym odcieniem bieli.
Koniec dygresji.
I teraz, współcześnie, cały czas pomny tamtych doświadczeń, do tematu wyboru glazury podchodziłem z pewną taką delikatną obawą. Faktu, że to małżonka będzie decydować o wzorach i kolorach nie negowałem, bałem się tylko owych dni spędzonych na jeżdżeniu po kolejnych sklepach, przekonywaniu się, że jedyne miejsce, w którym produkują płytki pasujące do naszej kotłowni to Nowa Zelandia, RPA albo w ostateczności Antarktyda. A ponieważ małżonka od trzech tygodni jest raczej mało mobilna (za sprawą niemal na stałe do niej przywieszonej 3,5kilowej przywieszki), akcję "szukamy glazury" rozpocząłem już teraz.
I co? Ano, szok, Panie, szok!
Jedna Castorama - oboje zgodnie stwierdzamy, że nie ma. Jest co prawda jakiś gres podłogowy, który na ścianie by nawet nieźle wyglądał, ale w tym momencie na podłogę nie ma opcji. Jedziemy więc do LerłaMerła i tam... Hosanna! W 10 minut decydujemy się na płytki na ścianę do kotłowni, na podłogę do kotłowni i z rozpędu jeszcze na superpromocyjny gres na posadzkę w garażu. Wszystko krajowe, niewymyślne, tanie, ładne, tanie, promocyjne i za grosze! A i tanie w dodatku (ja wbrew pozorom wcale nie jestem AŻ TAKI sknera, przypominam, że chodzi o płytki do kotłowni)
Na domiar dobrego jeszcze, okazuje się, że LerłaMerła pozwala iść z nią na taki układ, że płytki u nich rezerwujemy i jedynie zadatkujemy, a potem sobie je sukcesywnie odbieramy ze sklepu w miarę potrzeb, choćby i po jednej paczce.
Pierwsze płytki na ścianie pojawią się niebawem, póki co na to konto nabyłem dziś zestaw "Mały Glazurnik", na który składają się:
- maszyna do cięcia glazury (ręczna, ale porządna)
- piłka wolframowa
- pilnik wolframowy
- "gumka glazurnicza" (kawał cienkiej gumy "od majtek" plus na jej końcach dwie blaszki do zaczepiania o krawędzie płytek, całość służy do równego klejenia płytek na ścianie)
- gąbka do fugowania
- kliny i krzyżyki.
I tyle. W sobotę mam nadzieję zamontować na swoim miejscu rozdzielnię, w następną sobotę chyba już te płytki zacznę kleić.
J.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia