Dom w Lesie
I ciąg dalszy pisaniny, na który wczoraj zabrakło mi już siły. A dwie rzeczy do opisania mi jeszcze zostały.
po pierwsze - Zwierzyniec. Do grona Zwierząt, Które Pojawiły Się W Naszej Okolicy dołączył wczoraj lis. Taki fajny, rudy lisek, przemaszerował sobie najspokojniej w świecie drogą, w pierwszej chwili myślałem, że to pies, ale psy zwykle nie mają ogonów, jak wiewiórka.
Nasze starsze dziecko (mój Boże, jak to brzmi ) ogląda na minimini taką bajkę "małe zoo Lucy", o co w niej chodzi (w tej bajce, nie w Lucy) nie wiadomo, za trudne to dla dorosłego, ale w każdym razie dziewczynka pod domem ma cały zwierzyniec. I nasza okolica w zasadzie wiele się już nie różni, jeszcze tylko słonia brakuje, małpy i żyrafy.
Na chwilę obecną, tak wg mojej pamięci, pojawiły się:
- sarna
- łoś
- zające, co nam żarnowiec zeżarły
- kuna, taka jej mać
- coś, co ma szare aksamitne, dość krótkie futerko, nie wiem, co, bo tylko resztki tego futerka kuna zostawiła. Nie, nie mysz, futerko było krótkie, ale nie aż tak.
- niezliczone ilości bażantów drących niemiłosiernie mordy (nie można tego określić nijak inaczej, to jest skrajnie odległy od ptasiego ćwierkania dźwięk, mi osobiście kojarzący się z odgłosem wyciągania gwoździa z mokrej deski) od rana do wieczora
- całe kuropatwie rodziny wraz z pisklętami
- dzięcioł
- wrony. Dużo
- kawki. Dużo
- pająki. Bardzo dużo
- najprzeróżniejsze owady biegające, w większości nigdy przeze mnie wcześniej nie widzianych gatunków. No ale ja nie muchołap, nie znam się.
- przypłaszczek granatek. Nie wiem, jak wygląda, ale drzewa nam niszczy, bydle jedno.
- cetyniec. J.w.
Kuna najwyraźniej szuka schronienia przed upałami i gdzie miała iść? "Na swoje" przyszła. A tu zonk, wejścia nie ma, wszędzie drzwi i okna... Póki co składa "ofiary" pod drzwiami frontowymi z resztek upolowanych przez siebie zwierząt (ptasie szczątki i ostatnio to futerko), co będzie do zimy - zobaczymy. Ja w każdym razie dziś od rodziców przywożę łapkę.
I tyle o zwierzyńcu, osobnym tematem (w zasadzie też się już chyba do zwierzyńca kwalifikującym) są moje spodnie robocze.
Wyfasowałem je dawno dawno temu w pracy jako przysługujący mi z racji pracy w terenie ubiór służbowy. I nie, nie chodzi o to, że ja gdzieś z łopatą w kanałach w pracy pracuję, po prostu pracowało się w terenie, przy takich ulicznych szafach z elektroniką (a że z laptopem nie z łopatą, to szczegół), odzienie robocze się należało jak psu buda. W czasach świetności mojego pracodawcy, jako odzienie służbowe fasowaliśmy odzież trekkingową, potem nastały lata chude i nie fasowaliśmy nic, w ostatnim rzucie starego obrządku ktoś postanowił, że zapis o pracy w terenie wykreślą nam z umów, a na pożegnanie odzież dostaniemy jeszcze raz. Ostatni. Tylko, że tym razem nie będą to jakieśtam turystyczne kurtki z goreteksu. Żadne tam buty Chiruca i takie tam, teraz będziemy mieć specjalistyczną odzież uszytą na zamówienie przez specjalistyczną firmę. Wymiary nawet podawaliśmy indywidualnie.
I uszyli... Kurtkę, model "Pan Kazio, co rozkopuje ulicę" i spodenki. O, proszę, zdjęcie sprzed roku:
http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SqLTIbPMp1I/AAAAAAAABms/MgLl92OotpA/s640/6739_Teksaska%20Masakra....jpg" rel="external nofollow">http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SqLTIbPMp1I/AAAAAAAABms/MgLl92OotpA/s640/6739_Teksaska%20Masakra....jpg
W tychże spodniach szalałem na budowie przez ostatni rok. Aktualnego ich zdjęcia niestety nie mam i może dobrze, ale spodnie osiągnęły już stan zasługujący na osobny opis. Rozwijać się bowiem zaczęły. Samoistnie. Doszły na przykład na nich nowe warstwy impregnujące. Głównie na kolanach i udach, równą warstwą dysperbitu z poprzyklejanym pyłem ceglano-betonowym.
Same spodnie zaś... jak by to napisać... no groźne się stały. Pracowałem w nich, często intensywnie i często (zwłaszcza w ostatnie upały) pocąc się przy tym mocno i zaczęły one zyskiwać dość nieoczekiwane własności. Obecnie np. przelatujące koło mnie komary jakoś tak same z siebie opadają na ziemię po samym zbliżeniu się do mnie na odległość mniejszą niż metr. Albo jak wyjdę z domu, to ptaki na zawietrznej stronie nagle przestają śpiewać, co bliższe nawet potrafią spaść z gałęzi.
Dlaczego to opisuję? Ano dlatego, że zastanawiać się zaczynam, co z nimi zrobić (ze spodniami, ptaki sobie jakoś radzą, po pierwszym szoku otrząsają się i odlatują co sił)? Do pralki nie wsadzę, pralke mamy dobrą i trochę jej nam szkoda. Ręcznie uprać też strach, spodnie mogą się zacząć bronić, zarzucą nogawki na szyję, wciągną w miskę z wodą i co będzie? Kto wykańczanie domu skończy? Można oddać do pralni, ale pralnie zwykle za pranie odzieży roboczej specjalne stawki mają, za te konkretne spodenki by chyba jeszcze z góry doliczyli za wymianę bębnów piorących, specjalny haracz "Biological Hazard" i pogłówne za pracowników, którzy padli w trakcie walki ze spodniami, może się nie opłacić suma sumarum.
Można je w końcu wyrzucić, ale obawiam się mocno, że owe spodnie pozostawione samym sobie rychło by świadomość uzyskały i... i sam nie wiem, co. Co takie spodnie mogłyby zrobić. Może by chadzały wieczorami zachody słońca podziwiać, a możeby na ludzi napadały nocą? Lepiej nie ryzykować...
Coś w każdym razie z nimi zrobić muszę, bo raz, że już szyby mi w oknach matowieją, jak się do nich zbliżam, po drugie, cały czas się obawiam tego życia, które się w spodniach zaczyna budzić i efektu z "Wściekłych Gaci" z cyklu "Wallace i Gromit"
J.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia