Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy...tym razem nie o budowie...
Jak już wcześniej wspominałam chcemy sprzedać mieszkanie…choć po kilku próbach powiem szczerze, że mam dość…dość oglądaczy, włażących w brudnych buciorach i brudzących podłogę, dość maruderów, bo kamienica, bo nie ma garażu, bo nie ma ogródka, bo za dużo metrów, bo z kolei za mało metrów, bo jasne panele, bo mało prywatności… wczoraj właśnie takim tekstem zabił mojego męża „napalony” kupiec…
Nie wpuszczamy nikogo w sumie do domu, bo mamy umowę z pewną kobietką, ale coś chyba ma ona problemy ze sprzedażą swojego, więc pewnie nie kupi ostatecznie od nas…ale umowę mamy do czerwca, więc czekamy… Ale jeden facet usilnie chciał zobaczyć, bo on widział zdjęcia, kolega jego widział, poopowiadał mu i on jest chętny…my, że nie, że umowa, że w czerwcu…on natrętnie, że bardzo prosi…a my cóż, dobrzy ludzie jesteśmy, więc wpuściliśmy go… przyszedł z żonką i synem, podobało im się, już zaczęli planować co i kiedy, ubijać targu co do ceny…pewni na 100%...tylko kredyt załatwią i się zgłoszą…a tu za parę dni dzwonią, on dzwoni i wali tekst, że „prywatności mało…”
Mam dość, chcę sprzedać, ale mam dość…takich jako ww. facet było już kilku… zawsze coś im nie pasuje.
Rozumiem, że każdy musi się przespać z tą myślą…ale po jakiego grzyba mówić, że tak, że się chce, że na pewno, na 100, 200%, a potem robić sobie z gęby… nie powiem co…
Powiedz człowieku, że musisz się zastanowić i dasz znać, a nie robić ludziom nadzieję, a z siebie idiotę…
Nerwa miałam jak nic, mąż też… niech idą do bloku, płacą 500 zł czynszu i niech dadzą mi wszyscy święty spokój… bo czy 1600 zł/m2 to dużo, gdzie za blok życzą sobie ze 2200 zł/m2 i to wcale nie jakiś wypas.
Eh... do bani...bez sprzedaży mieszkania nie ruszymy dalej...niestety...
4 komentarze
Rekomendowane komentarze