Dół. Dosłownie i w przenośni
Na nasze włości wjechał koparkowy potwór. Dom będzie podpiwniczony, więc i wykop musiał być nie byle jaki. Niczym buldożer kierowca śmigał sobie z łatwością po wyprodukowanych przez samego siebie górach i dolinach, a Supermąż jęczał z zachwytu:
- Ja też taką chcę! – Taką, to znaczy jak na poniższym obrazku.
Kierownik budowy zachwycał się:
- Ale świetną ziemię macie! – Na czym ta świetność miałaby polegać, nie wyjaśnił. Na geologa też nam nie wygląda, więc nie popadaliśmy w przesadną euforię. Jak się miało później okazać, całkiem słusznie.
W tym samym czasie reszta ekipy skręcała na poboczu zbrojenia do fundamentów. st
Jak dla mnie, wygląda to jak kupa zardzewiałego żelastwa. I trochę się boję, czy te pręciki utrzymają tony cementu, kilogramy mebli, zapas książek, niczym w niezgorszej miejskiej bibliotece publicznej i na końcu nas samych. Czy będziemy stanowić spore obciążenie, to się dopiero wyjaśni, gdy rozstrzygniemy kwestię, czy z tych wszystkich około budowlanych nerwów tyjemy, czy chudniemy. Nie ukrywam, że optowałabym przy tym drugim rozwiązaniu. Przynajmniej jakiś pożytek z tych przepychanek by wyniknął.
Pan powyciągał sporo ciekawych okazów.
Gdy zbieraliśmy się do odwrotu, do końca wykopalisk pozostało jakieś trzydzieści centymetrów głębokości. Zapewnieni przez szefa, że wszystko jest ok, odjechaliśmy spokojnie. Nie minęło pół godziny, kiedy rozdzwonił się alarmujący sygnał telefonu.
- My dalej nie kopiemy, bo tu lita skała jest! – oświadczyli budowlańcy. – Jakim cudem trzydzieści minut temu jej tam jeszcze nie było, nie potrafili wyjaśnień.
- Możemy kopać, ale po renegocjacji ceny! – poinformowali łaskawie.
- Albo zaraz pan tu przyjedzie na działkę, albo my się zmywamy i tyle nas widzieliście – usłyszał zszokowany Supermąż.
Wściekli wróciliśmy na działkę, by odbyć awanturę numer jeden z naszymi kochanymi budowlańcami. A miało być ich więcej. Oj, więcej! Trzeba było zawczasu brać nogi zapas i wywalić ich na zbite ryjki! Mądrzy jesteśmy teraz – po szkodzie.
Wtedy, poradziwszy się kierownika budowy, postanowiliśmy posadowić budynek o te trzydzieści centymetrów wyżej i nie dopłacać ni grosza tym naciągaczom. Zresztą przez cały ten dzień, gdy pracowała koparka, szef ekipy wynajdywał co rusz nowy powód by renegocjować cenę. Ponieważ Supermąż zbijał każdy jego wyssany z palca argument, postanowił pójść na całość i zastrajkować z koparką. Oj, nietęgie mieli miny, kiedy okazało się, że numer nie wypalił.
Wkrótce nadjechał wspólnik naszego budowlańca i rozpoczął przedstawienie. Repertuar miał szeroki i niezwykle bogaty:
- obrażanie się, tupanie nogą i odchodzenie bez słowa,
- powracanie po minucie, gdy dostrzegł, że nikt za nim nie biegnie,
- szeptanie czegoś zaciekle swemu wspólnikowi na ucho,
- używanie niezwykle dorosłego argumentu pt. „to nie ja, to on”!
Koniec końców, nasz wykop prezentował się tak:
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia