Mój półdziki kochany ogród! :-)
Nareszcie znowu sobota! Mąż i córka jadą kontemplować jakieś stare motoryzacyjne cuda gdzieś do Warszawy, a ja z synkiem - kosić trawę, a raczej to "zielone" niepotrzebne, co z dziką fantazją i siłą rośnie na powierzchni naszej działki i chce zagłuszyć wprowadzane przeze mnie "cywilizowane" roślinki
Synek był bardzo grzeczny i pomocny. Zdeptał w sumie tylko dwa selery i koniecznie chciał "pielić" truskawki (dosłownie), od czego musiałam go gonić Większych strat nie było...
Truskawki kwitną jak szalone, gdzieniegdzie są już owoce - malutkie i zielone - ale SĄ! Jupi!
Jako prawdziwa blondynka nie poradziłam sobie z uruchomieniem podkaszarki. Potem mąż przyjechał i powiedział, że korek wywaliło w skrzynce. No ale taka bystra to ja już nie byłam na ową chwilę. Tym bardziej, że pasowało mi najpierw pielenie, a nie koszenie - sam na sam z dwulatkiem pętającym się dookoła.
Bosz, jak to ziele rośnie!...
Opalikowałam trzy migdałowce. Posadziłam je blisko piaskownicy dzieciaków, oby nie stratowali. Paliki są solidne z szalunków od ław, raczej nie sposób ich nie zauważyć czy stratować. Takie same paliki dostały mniejsze lilaki, bo ledwo je było widać w trawie, a po skoszeniu też nie były bardzo widoczne.
Miodowniki, niezapominajki, stokrotki, melisa, i mnóstwo innych maleńkich krzaczków, kępek czegoś-tam (mam mnóstwo podarowanych roślinek, których nie udało mi się od razu zapisać, a teraz nie pamiętam nazw) - wszystkie te roślinki ujrzały światło dzienne
Utyrałam się dziś bardzo. Niech ktoś mi powie, że działka 1000m minus powierzchnia zabudowy domu to mało do obskoczenia... No i oczywiście nie zrobiłam wszystkiego. Ufff!...
2 komentarze
Rekomendowane komentarze