Mały domek w wielkim mieście
4.06.2011
W końcu, po miesiącach oczekiwania, wykłócania się o swoje, dostaliśmy papiery. Dzika radość na widok przesyłki szybko się ulotniła kiedy zaczęłam przeglądać pozwolenia. O ile wniosek o pozwolenie na budowę wygląda poprawnie, to wniosek o podłączenie do kanalizacji miejskie okazało się niekompletne: cysterna niezaplanowana i nierozrysowana na planach, brak wyliczeń deszczówki i wody „brudnej”, formularze niewypełnione do końca.
Ciśnienie mocno mi skoczyło i zatelepało mną pożądnie ze złości, szybko wysłaliśmy maila do pana S, że niestety papiery nie są kompletne, facet złapał się za głowę...Obiecał coś z tym zrobić... Zobaczymy...
07.06.2011
Mieliśmy dostać brakujące wyliczenia do wniosku o kanalizację, ale do 9.00 rano nic nie pojawiło się w skrzynce mailowej, a potem to już byliśmy w drodze do agencji na spotkanie. Pięć minut przed spokanie zadzwonił główny architekt naszej firmy (teraz on pilotuje naszą sprawę) i mówi, że właśnie wysłał wyliczenia. Wszystko fajnie tylko o jakąś godzinę za późno... W agencji pani rzuciła okiem na papiery i niestety nie mogła ich przyjąć. Rozpisała nam dokładnie czego brakuje, zaproponowała firmę, która może nam wyliczenia zrobić (mają być jakieś skomplikowane wyliczenia pogodowe).
Pozostało nam wrócić do domu i kolejny raz poinformować naszą firmę, że dała plamę...
10.06.2011
Czytając inne dzienniki zauważyłam, że bardzo często zdarza się, że urzędnicy w Polsce mało wiedzą i pracują w swoim tempie, najczęściej odwrotnie proporcjonalnym do tempa jakie chciałby inwestor.
Tutaj jest inaczej: urzędnicy dokładnie wiedzą czego chcą i chcą to mieć szybko, czyli pracują tak jak byśmy chcieli i odwrotnie proporcjonalnie do tempa pracy w naszej firmie budowlanej.
Po spotkaniu w agencji, kolejnym krokiem było udanie się do Wydziału Architektury. Z papierami w ręku i radością w sercach poszliśmy złożyć papiery o pozwolenie na budowę. Nasz zapał szybko wyparował w zetknięciu z biurokracją... W Wydziale Architektury podeszliśmy najpierw do punktu informacyjnego, pierwsze zasieki do sforsowania jak się okazało, i na dzień dobry usłyszeliśmy czemu nie ma z nami architekta. Na nasze stwierdzenie, że mamy papiery i architekt chyba nie jest niezbędny, pani stwierdziła, że to nie wystarczy... Na szczęście M nie dał się spławić i pani musiała skierować nas do architektki odpowiedzialnej za naszą dzielnicę. Pani H była bardzo miła, wyjaśniła nam, że nie może przyjąć papierów, bo są złe formularze i że najlepiej będzie jak nasz architekt sam się stawi i osobiście wszystko załatwi. Na co my jej odpowiedzieliśmy, że wątpimy żeby nas architekt stacjonujący w drugim końcu kraju pofatygował się tutaj. Zdziwiła się trochę i powiedziała, że powinniśmy tego wymagać, bo to jego psi obowiązek. Dała nam podstawowe informacje dla architekta i kazała naciskać. Taaa, łatwo powiedzieć...
Zabraliśmy więc papiery i poszliśmy... Następną rzeczą był telefon do firmy. Oczywiście byli zaskoczeni, że papiery nie zostały przyjęte, obiecali skontaktować się z panią H i wszystko wyjaśnić. Daliśmy im dwa tygodnie.
16.06.2011
W związku z wielką niewiadomą w temacie PnB przesuneliśmy urlop o dwa tygodnie, to musi być załatwione zanim pojedziemy odpocząć...
29.06.2011
Drugie podejście do złożenia wniosku o pozwolenie na budowę.
Nasz architekt miał długą i gruntowną rozmowę telefoniczną z Wydziałem Architektury, niby wszystko zostało wyjaśnione. Niestety w niewystarczającym stopniu... Pani w informacji przejrzała nasz wniosek i stwierdziła, że nie jest kompletny i nie może go przyjąć. Kolejny raz padło pytanie dlaczego nie ma z nami architekta... M odparł, że architekt nie ma obowiązku stawić się osobiście i że rozmawiał z konkretną osobą w wydziale i wszystko zostało wyjaśnione. Niestety okazało się, że ta pani to tylko asystentka, widocznie źle poinformowała naszego architekta i papiery są niekompletne. W związku z tym oni mogą, na upartego je przyjąć, ale poleżą u nich dwa tygodnie i odeślą nam je z adnotacją, że nie są kompletne. Nie pozostało nam nic innego jak wycofać się... Nie wychodząc z urzędu zadzwoniliśmy do firmy z informacją, że kolejny raz papiery są nie do przyjęcia... Architekt kazał nam poczekać, a w tym czasie próbował skontaktować się z panią, z którą wcześniej rozmawiał. Niestety okazała się nieosiągalna...
O ile za pierwszym razem byłam wściekła, o tyle tym razem ogarnęło mnie totalne zniechęcenie.
Wieczorem przyjechał pan S z nowymi formularzami do podpisania, tłumaczył, że w naszym mieście urzędnicy mają jakieś kosmiczne wymagania niespotykane nigdzie indziej, kolejny raz musiał świecić oczami za kolegów z pracy. Gatka – szmatka, ale co mnie to obchodzi, w kontrakcie jest że ich obowiązkiem jest przygotowanie całej dokumentacji i rozmowy w tej kwestii z urzędami... Mają to w końcu zrobić dobrze!
Ustaliliśmy, że jedziemy na wakacje, a oni w tym czasie zrobią w końcu wszystko tak jak należy.
01.08.2011
Przez lipiec niewiele się działo...
Pierwsze dwa tygodnie byliśmy, w końcu, na ciągle odsuwanych wakacjach, nie myśleliśmy o domu i ciągłych trudnościach, cieszyliśmy się słońcem i morzem...
W tym czasie nasz architekt wysłał papiery o pozwolenie na budowę i sam pojechał na urlop. Po powrocie otrzymał wiadomość, że w papierach wciąż czegoś brakuje...
08.08.2011
W końcu pan architekt osobiście pofatygował się do naszego urzędu miasta. Tym razem wszystko zostało obejrzane, obgadane i dokładnie wyjaśnione, wszystkie poprawki spisane. Termin oddania poprawionych papierów do 29.08.
Edytowane przez Da_Lena
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia