Zmiana dachu...
...w zasadzie rozpoczęła się następnego dnia, zaraz po wizycie Komisji PINB, czyli 25 sierpnia.
Ważna to dla mnie data, gdyż właśnie wówczas ekipa fachowców od spraw dachowych przywiozła swój cały dobytek, zamówione wcześniej łaty i część materiału. Zresztą, taka była umowa - zmówiony wcześniej materiał, na bieżąco dowożą sobie sami.
Następny dzień, to... niespełna godzinne zrzucanie starej dachówki
przy czym, w błyskawicznym tempie powstała sterta gruzu, którą trzeba było wywieźć.
Dalej, była już tylko wymiana niedobrych kozłów i , jak widać, poktycie folią
Dla wyjaśnienia dodam, iż cała ta wymiana niedobrych kozłów polegała jedynie na dobiciu kozła do kozła (parami), a nie na całkowitym usuwaniu starych i podmurszałych na zupełnie nowe.
Kolejny dzień rozpoczął się od poziomowania.
W sumie, to bardzo żmudna praca - niby żadnych posunięć nie widać, a pracy full. Mimo wszystko dzień, wg mnie, zakończył się sporym sukcesem - na założeniu opierzenia, rynny i części blachy
Ogólnie rzecz ujmując, chłopaki nie próżnowali - ekipa, naprawdę, godna polecenia.
Kiedy dokończyli zakładanie blachy po jednej stronie dachu - zaraz przeszli na drugą, gdzie było znacznie więcej pracy i wszelakiego typu kombinacji.
Następne dwa dni, to znów poziomowanie i "wyciągnięcie" daszka nad werandą
I tak przygotowany dach, czekał na swoje opierzenie, położenie blachy i całą wykończeniówkę.
Trwało to dobre trzy dni.
6 września, dekarze się wyprowadzili... a mój nowy dach wyglądał już tak
Jednym słowem, jestem szczęśliwa
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia