Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    36
  • komentarzy
    158
  • odsłon
    84

zaczynam rozumieć terrorystów!!!


szkrabeusz

1 840 wyświetleń

 

Naprawdę! Jestem wściekła, chociaż teraz już może bardziej smutna i przygaszona. Nie wiem, czy jeszcze ktokolwiek tu zajrzy, dawno nie pisałam, bo właściwie o czym, ale muszę gdzieś wyrzucić emocje, więc właściwie czemu nie na FM. W końcu sprawa około-mojej-niedoszłej-budowy i tej cholernej działki.

 

 

Dla przypomnienia: w lipcu na działce mieliśmy z pół metra wody. Zdjęcia w poprzednich wpisach. W wz mamy napisane, że jeśli teren wymaga podniesienia, rzędne powinny być narzucone w wz. Nie ma. Spotkałam się z p. naczelnikiem wydziału architektury urzędu dzielnicy wawer (celowo używam małych liter, na wielkie nie zasługują), żeby mi powiedział, jak w takim razie mogę się wybudować na działce, nie podnosząc jej i żeby potem nie pływać w domu. Naczelnik powiedział, że zmieni mi wz od ręki, mam rozrysować na mapce podniesienie terenu na tym kawałku działki, gdzie stałby dom i wytracenie tej "górki". Doradził też napisanie pisma/maila do p. burmistrz z pytaniem, czemu zostały wydane takie wz, opisanie całej sytuacji i to nawet dosyć ostro. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moja działka jest aż pół metra pod wodą. Owszem była zalana, ale nie aż tak. Po rozmowie pojechałam na działkę i wtedy zostałam uświadomiona. Mało tego, że działka, ale i droga dojazdowa do niej. Nie dało się dojechać samochodem, nie dało się dojść nawet w kaloszach. Wtedy załamałam się kompletnie. Zwątpiłam. I wysmarowałam maila do p. burmistrz. Dołączyłam zdjęcia. I poprosiłam o wyjaśnienia: 1. dlaczego na tereny zagrożone takim podtopieniem wydaje się decyzje o wz, skoro te tereny sie pod zabudowę nie nadają; 2. w jaki sposób mogę na tej działce wybudować dom, a potem w nim bezpiecznie mieszkać - podnieść terenu nie wolno (taką odpowiedź otrzymałam w Wydziale Architektury), a wręcz zgodnie z wz nie ma takiej konieczności. Nawet zakładając, że wyniosę sam dom, to jednak jakoś muszę do niego dojść czy dojechać, z niego wyjść i wokół niego się poruszać; 3. jak mam zagospodarować wody opadowe na działce - postawić gigantyczną wannę o objętości min. 500 000 l (co najmniej tyle wody mam w tej chwili na działce0? Napisałam im (jej), że są nie fair, że zaciągnęliśmy kredyt, teraz mamy zamrożone pieniądze i obniżoną zdolność kredytową.

 

 

Po około 1,5 miesiąca zadzwoniłam zapytać co się dzieje w mojej sprawie. Okazało się, że sprawa trafiła do ... wydziału architektury, czyli p. naczelnika, który mi doradził tego "paszkwila". Zadzwoniłam do wydziału architektury zatem. Naczelnik raczył nawet do mnie oddzwonić i zapewnił, że zajmie się sprawą i da mi odpowiedź na piśmie taką, żeby "dać mi oręż do ręki". Ok, czekałam cierpliwie 2 tygodnie. Zadzwoniłam znowu (minęły już 2 miesiące - zgodnie z KPA powinni już odpowiedzieć). Sekretarka przekierowała mnie do pani, która miała się zajmować moją sprawą. Pani stwierdziła, że być może sprawa została na nią zadekretowana, ale ona była wtedy na urlopie i nic nie wie (!), że porozmawia z naczelnikiem i żebym zadzwoniła następnego dnia. Zadzwoniłam, pani nadal nic nie wiedziała, bo nie udało jej się porozmawiać z naczelnikiem. Miała oddzwonić, oczywiście nie oddzwoniła. Zadzwoniłam więc ja. Nadal pani się nie udało porozmawiać z naczelnikiem. Zadzwoniłam więc znów do sekretariatu, powiedziałam, że ta pani nawet nie wie, czy to zostało na nią zadekretowane. Sekretarka zapewniła, że zostało, że ona przypomni naczelnikowi. Zadzwoniłam sama do naczelnika (wcześniej oddzwaniał z komórki, przezornie zachowałam numer). Nie było go w biurze, obiecała, że jak tylko wróci do biura to oddzwoni. Akurat. Tak sobie dzwoniłam przez 4, czy 5 dni. Na moją prośbę, żeby sekretarka zwróciła uwagą naczelnikowi na moją sprawę, ta roześmiała mi się do słuchawki, że uwagę to naczelnik może zwrócić jej. Powiedziałam jej oschle, że mi do śmiechu nie jest. Wtedy przeprosiła. I znowu "proszę zadzwonić jutro". Powiedziałam, że już mi się odechciało dzwonić, bo dzwonię od 4 dni i nic z tego nie wynika. Wtedy obiecała oddzwonić. Obiecanki cacanki. Podjęłam , jeszcze jedną próbę rozmowy z panią, na którą sprawa była zadekretowana. "Może jutro...". Powiedziałam jej, że może jutro, może pojutrze, a może nigdy. Wtedy już byłam cholernie wkurw..... I napisałam na nich skargę do Rady Miasta. Dosyć szybko dostałam do wiadomości pismo od wiceprzewodniczącego do przewodniczącego z prośbą o zajęcie się sprawą i przekazanie informacji o sposobie załatwienia skargi. Kilka dni temu dostałam kolejne pismo, tym razem od przewodniczącego rady dzielnicy wawer, że "ze względu na zakres stawianych przez Panią zarzutów, skarga nie może być załatwiona w ustawowym terminie. W wyniku podjętych działań zmierzających do wyjaśnienia sprawy przewidujemy, że termin końcowego rozpatrzenia sprawy nastąpi do dnia 31.01.2012 r." (!!!). Ponad 3 miesiące będą rozpatrywać skargę!

 

 

A dzisiaj czara goryczy się przelała. W międzyczasie zadzwoniłam do sekretariatu p. burmistrz z prośbą o rozmowę telefoniczną. Pani spytała w jakiej sprawie. Wyjaśniłam, że od kilku dni bezskutecznie próbuję się czegoś dowiedzieć w wydziale architektury i dupa (tzn. tak nie powiedziałam), że naczelnik obiecuje oddzwonić i na tym się kończy. Pani stwierdziła, że dziś będzie rozmawiała z naczelnikiem i przekaże mu, żeby do mnie oddzwonił. Jeśli tego nie zrobi, wtedy mam jeszcze raz do niej zadzwonić. Nie zrobił, więc zadzwoniłam. Pani umówiła mnie na spotkanie z wiceburmistrzem. Właśnie na dzisiaj, na 10.30. Wzięłam sobie specjalnie dzień wolny w pracy, urwałam się z lekcji francuskiego, żeby się z nim spotkać. I co? Pół godziny przed spotkaniem, baba dzwoni, że chce przełożyć spotkanie! No nie, szlag mnie trafił. Opieprzyłam ją, że są niepoważni, że ja biorę specjalnie dzień wolny w pracy, a ona mi pół godziny przed spotkaniem mówi, że gość nie może się ze mną spotkać?! Że to już jest szczyt wszystkiego i że olewają ludzi (tak właśnie powiedziałam, że olewają). I co? Obeszło ja to? Wątpię. Powiedziałam jeszcze, że rozumiem, że nie dostanę odpowiedzi na maila przed spotkaniem z burmistrzem (bo oczywiście nadal cisza). Czy na te pieprzone urzędy nie ma żadnego bata? Cholerne państwo w państwie.

 

 

I tak narodziło się moje zrozumienie dla terrorystów. Bo czuję się już kompletnie bezradna. I zaczynam pałać żądzą zemsty. I żałuję, że nie mam takich zdolności jak Lisbeth Salander z trylogii "Millennium", mogłabym im się wtedy dobrać do tyłka.

 

 

Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, nie wiem i nie mam już siły walczyć. Czy w tym kraju tylko przez samospalenie przed urzędem można sprawić, że ktoś się zainteresuje sprawą??? Cały mój misterny plan (przygotowanie budowy, ciąża, rozpoczęcie budowy w tym roku, urodzenie dziecka i przeprowadzka w przyszłym) szlag trafił. Nie zadziałały dwa punkty planu. Z budowy dupa póki co. Woda wprawdzie opadła, ale co jeśli znów się pojawi. Pan, który mi robi dojazd do działki, mieszka w okolicy od urodzenia, ponad 40 lat. I też twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie było. Że jak był mały, w PRL-u rolnicy musieli dbać o rowy, czyścić, pogłębiać, a jak nie, to robiła to gmina, a ich obciążała kosztami. I to działało, a potem...wiadomo kapitalizm. I wolność Tomku w swoim domku. Dzielnica ogłosiła przetarg na opracowanie kompleksowej koncepcji odwodnienia. I unieważniła, bo "oferta z najniższą ceną przewyższa kwotę, którą zamawiający zamierza przeznaczyć na sfinansowanie zamówienia".

 

 

A drugi punkt, który nie zadziałał, a właściwie zadziałał aż nadto. Ciąża. Jestem w ciąży...bliźniaczej. W marcu maluchy przyjdą na świat. I to też (a właściwie chyba najbardziej) mnie gryzie. Nie, nie boję się, że sobie nie poradzę z dwójką na raz. Martwią mnie sprawy mieszkaniowe. Jakoś się wprawdzie uciśniemy, na początku przynajmniej. Ale co dalej? Mieszkanie nie jest nasze. Z budową domu... patrz wyżej. Za kwotę, za która zamierzaliśmy wybudować dom, nie kupimy mieszkania odpowiedniego dla 5 osób. Pewnie dostalibyśmy odpowiednio duży kredyt na odpowiednio duże mieszkanie, ale nie zamierzam się zadłużać do bólu i jeść potem chleba z wodą. Nie widzę póki co dobrego wyjścia z tej sytuacji...I dobija mnie to, że nie potrafię zapewnić swoim dzieciom odpowiednich warunków mieszkaniowych...

4 komentarze


Rekomendowane komentarze

Mój Boże - współczuję Ci BAAARDZO!! Już jak napisałaś pierwszy raz o wodzie, czułam że to będzie duży problem. Trzymam za Was kciuki i moooooocno przytulam .
Odnośnik do komentarza

 

Ja też bardzo trzymam kciuki i mocno wierzę że ułoży się Wam wszystko dobrze.

 

Jesteś dzielna, dużo możesz zdziałać.

 

 

Jeśli to najlepsze rozwiązanie to tak naprawdę chyba najbardziej stawiam na to żeby udało Ci się pozbyć tej działki i kupić nową, nawet mniejsza ale suchą.

 

 

Ciąży mimo wszystkich kłopotów bardzo gratuluję:) To w końcu najważniejsze i najfajniesze co może w życiu jak to piszesz "zadziałać".

Odnośnik do komentarza
Trzymaj sie, niedlugo bedzie Was wiecej i zapewniam Cie ze jak zaczniesz przynosic do urzedu dzieci i tam je lekko podszczypywac bedziesz zeby wrzeszczaly to wszystko szybko zalatwicie:wave:
Odnośnik do komentarza
Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...