Gdyński Koliberek Basi Z.
Jupi, jupi. Wreszcie słoneczko. A już miałam zamiar nabyć drogą kupna kajak .
Nasza przygoda z kajakiem
Jak już wcześniej pisałam, w długi weekend wybraliśmy się na kajaki. Był to nasz pierwszy raz . Przerażona byłam bardzo, bo gdzie ja w takim czymś na ogromnym jeziorze. No, ale nic grzecznie wiosłowałam starając się nie panikować. Po jakiejś godzince wszyscy zgodnie orzekli, że nudno płynie się tym jeziorem, więc wpłynęliśmy na rzeczkę. Ufff co za ulga dla mnie. Zawsze pod stopami płycej. Rzeczka miała być taka niezbyt rwąca, płytka i jakże urokliwa. Pływało się pięknie. Rzeczywiście urodziwa jak nic Szuwary, wspaniała pogoda i my w kajaczkach Ale cóż to. Słyszymy jakie przeraźliwe krzyki za zakrętem. Szybko wiosłujemy, że by zobaczyć co i jak. Patrzymy, a tu kajak, w którym płynęła nasza córka ze swoim kolegą odwrócony jest jakby do góry nogami, dzieciaki w wodzie, a przy tym wrzasku i śmiechu co nie miara. No to my prędko rzucamy się na pomoc. Wiosłujemy, bicepsy wyrabiamy. Jest!!! Dotarliśmy do miejsca zdarzenia, wysiadamy z naszego "pojazdu" i chlup, z racji mojego niskiego wzrostu i wieeelkiego mułu, zapadłam się po pas. No super! Dobra! Co tam jakieś robactwo, które przykleja mi się do nogi, ratujmy dobytek i przewracajmy kajak. Ho, ho, ale obrócenie go nie było takie proste. To takie ciężkie diabelstwo, że szok. Po chyba 10 minutach nierównej walki udało się. Ale cóż to - kolega mojej córki spostrzegł, że zaginął mu but z nogi. Przeprowadziliśmy poszukiwania, ale bezskutecznie . Przepadł i tyle. Mój mąż stojąc cały czas w wodzie podnosi nagle nogę do góry i co? No i wyciąga nogę, na której widnieją tylko paski od sandałów. Podeszwy odpadły Tak więc siły się wyrównały -dalszą podróż panowie pokonują bez butów. Solidarnie! Nagle nasza córka krzyczy, że zauważyła jak jej czapeczka odpłynęła w siną dal. No trudno To nie jedyna strata tego dnia. Ulokowaliśmy dzieciaki w kajaku i płyniemy sobie dalej. Nagle córka krzyczy "tam jest moja czapeczka! Łapcie ją!" No patrzymy, rzeczywiście przy brzegu, zahaczona o konar drzewa sobie spokojnie dynda Jakimś cudem udało nam się do niej dotrzeć (choć nie było to proste, bo kajak chciał płynąć wszędzie, ale nie po czapeczę). Jest!!! Czapka na pokładzie Płyniemy sobie dalej i krzyk "Tam jest but" No faktycznie coś jest. Próbujemy dobić do brzegu, gdzie jest but, ale trochę za daleko. Przepłynęliśmy obok buta Wracamy więc pod prąd. Nie można przecież buta pozostawić na pastwę losu. Nie darowalibyśmy sobie utraty tej szansy. Podpływamy. But jest, tylko, że kolor trochę inny i rozmiar, ale design ten sam I tak gdybamy z mężem czy zabrać czy zostawić. Mąż uznał, że rozmiar tutaj nie gra roli, gdyż to sandał, a zawsze chłopak będzie miał drugiego buta Przekonywanie go, że to jednak niezbyt dobry pomysł trwało jeszcze jakiś czas, ale ostatecznie odpuścił i popłynęliśmy dalej bez sandała . Spotkało nas jeszcze sporo śmiesznych sytuacji. Sami zapewne przyznacie, że po takiej "zaprawie" pływanie kajakiem po własnym domu to bułka z masłem
Dodam jeszcze tylko, że jakiś tydzień "kajakowym wypadzie" sąsiad mi wspomniał, że fajnie jest zaopatrzyć się w buty przeznaczone specjalnie do wody (nawet nie wiedziałam, że takie są). Wówczas nie ma niebezpieczeństwa, że po zamoczeniu nóg wyciąga się buta bez podeszwy
No, ale słonko świeci więc pływanie nie grozi (przynajmniej na razie).
Dzisiaj był ostatni moment, żeby popatrzeć na słoneczko tak:
http://images25.fotosik.pl/21/2828cd32ff60e42b.jpg
Od jutra w całym domu będzie już tak:
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia