Walczymy ze schodami
Środa rano.
Ile czasu potrzebujecie na schody? - Czarek pyta chłopaków. - Pół dnia. Czwartek, piątek kończymy strop i w sobotę schody. Pół dnia? Super! Na pewno pół dnia? Trochę mało czasu, schody proste nie są, ale w końcu chyba widzą co mówią, przecież budowlańcy. No to zamawiamy beton na poniedziałek - na wszelki wypadek zamówimy na popołudnie, żeby w razie czego był czas na drobne poprawki.
Środa po południu.
Wpadam "z inspekcją" na budowę i pytam chłopaków (tylko żeby jakoś zagaić, przecież termin już znam): - To co? W poniedziałek zalewamy? - Yyy... Hm.... no nie bardzo. W sobotę kończymy strop. W poniedziałek schody. - No dobra... czyli na wtorek beton? - Tak, tak we wtorek zalewamy.
Poniedziałek rano.
Pół dnia pracowali nad schodami. Nastepne pół rozmontowywali, to co zrobili wcześniej, bo się Panowie walnęli w obliczeniach . Już się nauczyliśmy, że trzeba wszystko policzyć, pokazać, co do centymetra - pozostawienie jakiegokolwiek pola do interpretacji drogo kosztuje. Stanęło na tym, że beton na czwartek (bo w środę święto).
Wtorek po południu.
- Przyjedziemy jeszcze w środę rano dokończyć.
To, co zastaliśmy na budowie schodów nijak nie przypominało.
Środa rano.
Czarek jedzie rano na budowę rzucić okiem na schody. Schody są... do połowy, a stopnie nierówne, poprzesuwane o kilka cm, bo przecież znów się gdzieś pomylili Beton zamówiony jutro na 13. Czarek kończy urlop. Trzeba jechać i to poprawić. Uprzejmie przeprosiliśmy sąsiadów za odgłosy, 2 godziny z wkrętarką, poziomicą, miarką i ołówniem i wszystko gra.
Jutro na placu boju pozostaję sama . Wieczorem wrzucę jakieś zdjęcia... o ile majster nie każe mi odwołać betonu.
1 komentarz
Rekomendowane komentarze