Narastające problemy z wykonawcą...
Od jakiegoś czasu szef ekipy budowlanej pojawia się tylko po to by przywieźć chłopaków i wieczorem ich odebrać... Na budowie nie ma majstra który zarządza ludźmi. Nikt nikogo nie słucha a prace odkąd szef nie przebywa na budowie idą jak krew z nosa, o jakiejkolwiek dokładności można zatem zapomnieć...
Do tego jest coraz większy syf na budowie. Dbanie o materiał inwestora w ogóle nie istnieje. Jak nie ich to mają w dupie. Zostawiona paleta zaprawy murarskiej bez przykrycia, rozwalony płot pozostały tak przez 3 dni zapraszając każdego przechodzącego obok do swobodnych przechadzek. Już mnie cholera bierze. Ile można mówić... Przecież jak idą do kibla to nie trzeba im mówić, że mają się podetrzeć... Oczywiście o swoje dbają.. Jakże by inaczej...
Moje podirytowanie z dnia na dzień rosło i rosło.... A praca szła coraz gorzej, była coraz mniej dokładna a liczba puszek na budowie coraz większa....
Po interwencji u szefa wymyślili sobie nowy sposób. Na przerwę śniadaniową chadzali do pobliskiego lasu gdzie w spokoju przez 20 minut mogli się napić... Ekipa miała być w 100% nie pijącą... Nie pijąca to ona może była ale dla inwestora który przyjeżdza raz na 2-3 dni. Ja byłem 2-3 razy dziennie.
Dodatkowo zacząłem mieć podejrzenia co do swojego Inspektora Nadzoru Inwestorskiego, który miał sprawować pieczę nad budową abym oszczędził sobie nerwów. Szef ekipy miał wszystkie jego telefony wyraźnie w głębokim poważaniu, tak samo jak ekipa... Coś mi się zaczęło zdawać, że nasz inspektor nadzoru jest po prostu dogadany... Było później kilka scen które świadczyły o tym ze Inspektor nie działa w moim interesie tylko w interesie świętego spokoju Wykonawcy. Niestety zebrałem wszystkie fakty do kupy zbyt późno.
Zatem pijąca ekipa bez majstra sprawiała, że ciśnienie we mnie rosło i rosło. Na Inspektora nie można było liczyć i nie spełniał on swojej funkcji tak jakbym tego chciał. W sumie to Inspektor nigdy jeszcze nie przywiózł ze sobą żadnego sprzętu pomiarowego...
Czas hardcorową przygodę zacząć...
Strop zalany.... oczywiście krzywo... szalunki wywaliło... więc musieli kuć... jak pokuli to i przy okazji porotherm na tym ucierpiał... Przy zdejmowaniu szalunków ze stropu piętra zrzucali je na dół... Ucierpiało na tym kilka sztuk XPS ocieplającego fundamenty... Do rachunku trzeba dopisać kolejne straty.
Jak skuli już beton z wybitych szalunków to widoczne elementy zbrojenia zakryli... gotową zaprawą cementowo-wapienną do której jeszcze dorzucali piachu. Nie dość, że to nie będzie trzymać to jeszcze będzie żarło stal. Ciśnienie skacze do poziomu prawie maksymalnego... Trzeba walnąć extra spazminę aby nie przenosić gniewu do pracy i domu, chociaż jest to bardzo ciężkie i nie zawsze dało się zapanować nad emocjami.
Potem już było tylko gorzej.
Kilka fotek...
A tutaj mamy płot przez 3 dni bez siatki...
Pięknie leżąca w ulewne dni paleta zaprawy... Zrobił się z tego piękny kamień.
Kolejny wywalony szalunek... skuty kawałek wieńca i wystające zbrojenie... Bez komentarz... A próba wypełnienia ubytków zaprawą cementowo wapienną to już był szczyt.... głupoty.
http://imageshack.us/a/img40/404/124kucie.jpg" rel="external nofollow">http://imageshack.us/a/img40/404/124kucie.jpg
Edytowane przez klinik
3 komentarze
Rekomendowane komentarze