Operacja studnia.
Po burzliwych i zawiłych przejściach z miejscowymi wodociągami, po wielkich namysłach, rozważaniach za i przeciw, zdecydowaliśmy się jednak na studnię, z której to wody miało nie być (tak twierdzili miejscowi). Wszystkie te "przeboje" z wodą opisane są dosyć dawno w poście pt."Wodociągowe absurdy XXI wieku.", gdyby ktoś chciał poczytać, to zapraszam. Całe to przedsięwzięcie związane ze studnią miało miejsce na 2 tyg. i na 1 dzień przed moim rozwiązaniem:o, więc z oczywistych przyczyn nie byłam tam obecna, zdaję się tylko na relację męża i fotki. Po ustaleniu miejsca, gdzie owa studnia ma być, dokonano odwiertu próbnego, pierwsza warstwa wodonośna była na kilku metrach, ta oczywiście nie wchodziła w grę. Druga warstwa (dokładnie nie pamiętam) ale chyba na kilkunastu metrach, ale to jeszcze nie było to. Mąż kazał wiercić dalej i tak do wody użytkowej, którą mamy, dowiercono się na głębokości 27 metrów. Mąż chciał wiercić jeszcze głębiej ale po rozmowach z panami i teściem, który nam nakręcił całe to przedsięwzięcie, zdecydowano nie ryzykować i pozostać na tej, myślę rozsądnej głębokości. Jak się potem okazało zmieściliśmy się w tej granicy 27 m (na styk), powyżej której trzeba mieć na studnię specjalne pozwolenie wodno-prawne. Na koniec wszechogarniająca nas zieleń.
2 komentarze
Rekomendowane komentarze