Jak nie kupiłem szeregówki
Wpis z 10-12-2010 15:29
Pisanie dziennika budowy okazuje się być wciągającym zajęciem. Mam nadzieję, że po początkowej fali entuzjazmu mi nie przejdzie i nie poniecham wpisów.
Pora na porcję wspomnień, czyli skąd w ogóle wziął się pomysł budowy domu. Jak się już co wnikliwsi czytelnicy domyślają, nie była to droga prosta. Zaczęła się gdzieś w początkach 2006 r., kiedy to nasze mieszkanie zaczęło się wydawać coraz bardziej za małe, za niewygodne i w ogóle za. A że sytuacja materialna ulegała stałej poprawie, pojawił się pomysł adekwatnego polepszenia sytuacji lokalowej. Ponieważ mieszkania dynamicznie drożały, na rynku zaczynało się szaleństwo, które skończyło się tak, jak się skończyło, a oferta na rynku pierwotnym zaczynała się dramatycznie kurczyć, padł pomysł kupna domu. Domy budowane przez developerów cenowe wariactwo podówczas jeszcze omijało i relacja ceny mieszkania do ceny domu była niezwykle korzystna.
Po obliczeniu własnej zdolności kredytowej i pierwszych rozmowach w bankach zdecydowaliśmy się działać. Podchodząc należycie ostrożnie do kwestii finansowych stwierdziliśmy, że wprawdzie na bliźniaka lub dom wolnostojący nie bardzo nas stać, ale za to na szeregówkę już tak. I że może udać się nam sztuka wymiany małego mieszkania w Krakowie na średniej wielkości szeregówkę np. w Zielonkach (dla nieobeznanych w krakowskiej topografii – miejscowość bezpośrednio sąsiadująca z Krakowem, nieruchomościowo pożądana, położona w takiej odległości od centrum, jak południowe peryferia miasta, czyli około 10-11 km).
Po krótkim acz intensywnym przeglądaniu ofert trafiliśmy na coś, co mieściło się w założonym budżecie i spełniało nasze podstawowe potrzeby mieszkaniowe, a było na etapie poprzedzającym wykonanie dziury w ziemi. Budowa osiedla takich szeregówek miała właśnie ruszać, a developer obiecywał jej zakończenie do III-IV kwartału 2007 roku. Nie namyślając się wiele, zawarliśmy umowę przedwstępną, wpłaciliśmy zaliczkę czy zadatek (nie pomnę już w tej chwili) i zaczęliśmy rozglądać się za kredytem.
Siedziałem więc majowo-czerwcowym wieczorem na tarasie podziwiając widoki, czyli okna sąsiadki, która nie miała zwyczaju zaciągać zasłon, kiedy przyłączył się sąsiad – architekt. Zaczęliśmy żartować, że w razie sprzedaży mieszkania rzeczona sąsiadka będzie stanowiła niewątpliwy atut naszych mieszkań, podnoszący wartość nieruchomości i zaczęliśmy się zastanawiać, jak zgrabnie to ująć w ogłoszeniu. Od słowa do słowa okazało się, że sąsiad też planuje sprzedać mieszkanie. Co więcej już kupuje działkę kilka kilometrów od Krakowa i zamierza tam stawiać dom wedle własnego projektu. Kiedy dowiedział się, że podjęliśmy decyzję o zakupie szeregówki, zaczęliśmy wspólnie oglądać projekt. I pokazał nam kilka problemów funkcjonalnych, o których albo nie pomyśleliśmy, albo jak pomyśleliśmy, to niedoceniliśmy ich wagi. A później pokazał swój własny projekt. I wiecie jaka była największa różnica? Niezależnie od kwestii funkcjonalnych, które tez miały znaczenie, podstawowa różnica pomiędzy „naszą” szeregówką, a zaprojektowanym przez niego domem była taka, że jego dom był (i jest, bo został ostatecznie wybudowany) po prostu piękny. Prosty, nieskompliowany w budowie, ale robiący wrażenie.
Trzeba się też przyznać do rzeczy wstydliwej. Wybieraliśmy szeregówkę w takim tempie, że nie sprawdziliśmy jaka jest właściwie jej powierzchnia. 170 m2 eksponowane w reklamach to była powierzchnia całkowita, a nie użytkowa. Poddasze było niziutkie i choć przewidywano tam pokoje, w zasadzie były one dla krasnoludków. Dorośli ludzie, w swoim mniemaniu rozsądni, a daliśmy się podejść jak dzieci.
Na szczęście developer szeregówki sam nam się podłożył. Mianowicie powiadomił nas, że ze względu na dodatkowe prace melioracyjne budowa opóźni się co najmniej o 6 miesięcy. Tego już było za dużo. Stwierdziliśmy (jak pokazała historia – słusznie), że to dopiero początek opóźnień. A w takim wypadku cały sprytny plan budowlany zaczął się walić. Szeregówka za 1,5 roku miała dla nas inną wartość, niż szeregówka za 2-3 lata. Po pierwsze inny był koszt finansowania takiego przedsięwzięcia, po drugie przewidywaliśmy (również okazało się, że trafnie) stałą progresję zarobków i szeregówka miała być dla nas z założenia rozwiązaniem na kilka lat. Ponieważ w świetle rozmów z sąsiadem-architektem i własnemu coraz uważniejszemu przyglądaniu się planom atrakcyjność tego rozwiązania zbladła, odstąpiliśmy od umowy z developerem, odebraliśmy zadatko-zaliczkę i podjęliśmy decyzję – budujemy dom.
Edytowane przez dr_au
3 komentarze
Rekomendowane komentarze