Jeżeli się szuka, to się znajduje
Wpis z 20-01-2011 16:16
Jeżeli określone działanie wykonywane jest z dużą systematycznością, przy odpowiedniej metodologii i wystarczającej dozie zaangażowania, można się rozsądnie spodziewać, że przyniesie oczekiwany skutek. Nie inaczej było z poszukiwaniami działki.
Szczegółowych opisów poszukiwań czytelnikom oszczędzę i – wyjątkowo – postaram się opisać krótko i konkretnie co poszukiwania przyniosły oraz dlaczego z zakupu nic nie wyszło.
1. Luty 2007 r. Bibice, ul. Leśna, 9a na szczycie górki. Ładne widoki, otoczona deweloperskimi osiedlami, które wówczas były w budowie. Co do zasady zawalił pośrednik. Ukrywał informację o linii zabudowy, wyznaczonej jeszcze w latach 60-tych. Nie wchodząc w szczegóły prawne nikt (również w gminie) nie był pewien jak interpretować obecną sytuację i czy owa linia zabudowy obowiązuje, czy nie. Ostatecznie ktoś dzień przed podjęciem przeze mnie decyzji działkę kupił.
2. Maj 2007 r. Libertów, ul. Zgodna, 12a, super cena. Zadecydował splot okoliczności – rozładowany telefon, pilne spotkanie i kilka innych wydarzeń. Dość powiedzieć, że tym razem minąłem się z zakupem o godziny.
3. Marzec 2008 r. Bolechowice, ul. Gajowa, 15a. Drogo, ale działka piękna, z południową wystawą i widokiem na Garb Tenczyński. Powody niedokonania zakupu były różne: rura gazowa w poprzek działki, ograniczająca usytuowanie domu, brak woli właścicielki do negocjowania ceny i moje rosnące przekonanie, że coś musze pozmieniać w moich sprawach zawodowych, co sprawiało, że niechętnie patrzyłem na duże wydatki.
4. Luty 2009 r. Kraków (Wróblowice), ul. Dróżka, 11a, pod samym lasem, dobra cena. Właściwie to nie wiem, czemu jej nie kupiliśmy. Pojechałem z żoną, obejrzeliśmy okolicę, a trzy miesiące później dogadaliśmy się, że każde z nas myślało, że drugiemu działka się nie podoba.
Powody – przynajmniej te oficjalne – bywały więc różne. Jak się zdaje rzeczywista przyczyna, dla której kupowanie przeze mnie działki przypominało usiłowanie nieudolne, była jednak trochę inna. Ściślej były to dwie przyczyny:
- mimo narzekania na mieszkanie nie mieliśmy motywacji, żeby porzucać dostatnie i wygodne życie niezadłużonego mieszkańca bloku, na rzecz losu sfrustrowanego i wydrenowanego finansowo menadżera projektu pod nazwą „dom”,
- jakoś tak wszystkie brane pod uwagę działki – może poza bolechowicką – traktowaliśmy jako miejsce pod „dom przejściowy”, czyli etap na kilka, maksimum kilkanaście lat, zanim stać nas będzie na „dom docelowy”. A przy takim założeniu naprawdę szkoda się męczyć.
No dobrze. Tym samym opowiedziałem, jak NIE kupiłem działki. W następnym odcinku trzeba więc będzie pochylić się nad tym, skąd się wzięła obsesja perfekcyjnej działki. No i dlaczego mimo wszystko jakąś działkę kupiłem. A później będą obrazki.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia