Nasze miejsce na ziemi
Nie byłabym sobą gdybym nie poruszyła dręczacego mnie tematu - dyskredytacji kobiet w tematach budowlanych.
Kilka dni temu krewny (równolatek, też myslący o budowie domu) powiedział do mojego męża mniej wiecej tak: "No, to teraz może przejdziemy na bardziej męskie tematy" pokazujac nowo zakupiony przez niego projekt. Do feministki mi daleko, ale to zabolało. Nie chcę wyjść na wojowniczkę - lubię i cenię mężczyzn, korzystam z ich wiedzy w wielu tematach, ale na Boga budowa domu to nie wiedza tajemna, z która przeciętna kobieta nie dałaby sobie rady (o ile w ogóle ją to zainteresuje). Mnie interesuje, chcę wiedzieć DLACZEGO? Dopóki się nie dowiem bedę niespokojna. Dlatego tez tak cięzko pracowało się wykończeniowcom w moim (teraz nie moim) mieszkaniu. Zawsze pytałam: dlaczego? Dla nich tak miało być, po prostu, i koniec kropka.
Od męża też pewnie wiem więcej - to po prostu konieczność, uważam że to naturalne - on nie ma czasu) a któreś z nas musi TO wiedziec żeby ktoś znów nas, naiwniaków ,nie wykiwał (bo młodzi, bo kobieta, bo przez telefon nie dosłyszał).
I tak wokół. Nie wiem czy to specyfika małej miejscowości, czy tak ma być? Czuje wciąż ten niewymowny opór w mężczyznach, gdy słuchają kobiety, która potrafi jednak odróżnić lukarnę od połaci, wie co to murłata, czym rózni się PTH od Maxa czy Silki (przynajmniej w wyglądzie).
Ja dam sobie radę - mąż na budowie będzie w weekendy. Ale o ile byłoby łatwiej gdyby mężczyźni sobie odpuścili tę walkę ze swoją męska ambicją...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia