masz babo... domek.
pan_zbyszek odszedł. i wcale nie jest to związane z 1 listopada.
przegiął po raz kolejny - poczynił oryginalne rozliczenia finansowe, wprowadził też interesującym plan pracy, który opera sie na filozofii: "im wolniej będziemy robić, tym dłużej będziemy mieć robotę".
mąż-wąż pognał więc naszego do niedawna nieocenionego "pomagiera" na cztery wiatry.
pan_zbyszek - wcale nie skruszony, ale rozżalony niesprawiedliwością, która go spotkała, przybył negocjować.
ja bym pewnie zmiękła, ale mąż-wąż nieugięty.
budowlane opóźnienia sprawiły, że końca mordęgi póki co nie widać i zostaliśmy skazani na przymusową separację małżeńską: mąż-wąż z synem u swojej mamy, mając oko na budowę, ja z młodszą latoroślą u swoich rodziców - bliżej pracy i dalej od budowlanych decyzji i zawirowań.
mieszkanie już prawie oddane prawowitej właścicielce - jeszcze tylko ciężka artyleria - czyli meble do wywiezienia w sobotę. bo wtedy będziemy mieli pożyczonego busa od życzliwych znajomych.
ps. a pies stróżująco-niepokojący rośnie w siłę. pięknieje nasza luna, łapy ma dłuższe, mordkę psotnika i zwinna jest jak piskorz. ale nie mogę za dużo o czworonogu - bo pies to temat dla męża-węża drażliwy. on woli o cegłach i kartongipsach. w pełni zrozumiałe - ale jakże mało wdzięczne
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia