Orchidea i nasze miejsce na ziemi...
Udało się !
W końcu ruszyliśmy, chociaż troszkę nerwów mnie to kosztowało. Po dwóch tygodniach przerwy na placu boju stanął niezawodny Pan Spych i po kupie gruzu niewiele zostało. Nareszcie, już myślałam, że ta kupa zostanie już na zawsze. Na dzisiaj byl też umówiony geodeta, ale okazało się że to jeden z tych, dla których dane słowo nie wiele znaczy. Umowa była taka, że jak Spych zdąży przesunąć gruz to będzie o 10 a jak nie to o 12, a ja miałam o 9.30 zadzwonić z informacją jak idą prace. Dzwoniłam już od 9 ale komórka milczała jak zakleta. Kiedy o 10.30 udało mi się w końcu dodzwonić, to dowiedziałam się, że teraz to on już jest na innej robocie. Ja oczywiście, z oczami wielkości piłek golfowych, jak to, dla czego, przecież byliśmy umówieni a on spokojnie, że jak o 10 to on by wszedł, a później to juz nie zdąży Jeszcze mała wymiana zdań i deklaracja że może we wtorek i już wiedziałam, że choćbym miała czekać kolejny miesiąć to ten Pan mojego domku wytyczał nie będzie. Szybki telefon do wujka z prośbą o jakieś namiary na dobrego geodetę, kolejna rozmowa telefoniczna i deklaracja że domek dzisiaj będzie wytyczony. Godzina 15 geodeta zaczyna swoją pracę, a o 17.30 otrzymuję pierwszą pieczątkę w moim pięknym dzienniczku budowy. Jestem bardzo szczęśliwa. Poza tym na poniedziałek umówiona koparka do fundamentów, ekipa też ma stawić się o 7 rano. Na działce mam już przygotowane zbrojenie, więc liczę że nasza orchidea, jak to mówi pewna forumowiczka, szybciutko zapuści korzonki. Zachwilkę wrzucę parę fotek z wytyczonym domkiem.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia