Babie Lato w Królestwie Pruskim
11. Dalsze przygotowania
Dni uciekają jak pieniądze z naszego konta... ech, ale co robić. Gdzie się człowiek nie obejrzy tam zaraz widzi faktury. Ale wracamy do tematu. Przygotowań nie zostało zbyt wiele, a czasu do wejścia ekipy jeszcze mniej.
Prąd... to jest to co będzie potrzebne. I nawet nie ma co pisać na ten temat. Jadę do ZE. Robię ostatnią wpłatę i skłądam wymagane papiery. Czekam... czekam... i jeszcze czekam... na drugi dzień przyjeżdzają mili panowie i zakładają piękny licznik. I co? i nic. Jest prąd, a co z licznikiem? O tym możecie poczytać tu: http://www.murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=28997&start=0&postdays=0&postorder=asc&highlight=licznik" rel="external nofollow">->Co z licznikiem<-
Czas na szopę - zadanie niby proste, ale samemu ciężko więc do pomocy poprosiłem teścia. Zaczynamy - mam już wizję i wiem co i gdzie. Nie przejdzie. Kilkanaście minut trzeba przekonywać, że bywowanie szopy z tyłu działki to zły pomysł... Potem długo tłumaczę, że obrzyny wystarczą i że nikomu nie będzie przeszkadzało, że jest na nich kora. Potem przekonuję (długo) że budowa na zakładkę wystarczy i że ewentualne szpary (w kierunku dołu) nie będą przeszkadzać.
Zaczynamy... niby ruszyliśmy, ale ciągle robię coś źle. A to żle trzymam, a to za wolno chodzę.... I w takiej atmosferze rosły ściany szopy. Przychodzi czas na dach. Tu znowu złyszę, że źle, że materiał kiepski, że powinienem załatwić (kupić) normalne deski. W końcy przy ukłądaniu papy (1 rokla) słyszę, że przy chodzeniu po dachu może się poprzedzierać... no dobrze ale kto ma chodzić po tym dachu i po co?.
W końcu szopa stanęła w całęj okazałości, ale bez drzwi. Te postanowiłem wstawić sam... Będzie spokojniej...
Nie na dzień przed przyjściem ekipy (4 maj 2004 roku) na teren działki wszedł geodeta - a dokładniej 3 geodetów. Dokonali sztuk magicznych, bez miary wytyczyli większość punktów budynku - no może nie zupełnie - pierwszy punkt wytyczyli z taśmą.
Po wytyczeniu narożników sprawdzili po przekątnej (i dalmierzem i taśmą) konty. Było OK. Resztę nieskąplikowane bryły odłożyli już tradycyjnie (jednaj taśma się przydaje ). Pogryzieni przez komary skasowali zywą gotówkę, dokonali stosownych wpisów i udali się w bliżej nieznanym kierunku. Dzień chylił się ku końcowi, malowniczo zachodzące słońce nie wróżyło deszczowego lata... A jednak.
Ale o tym w następnym odcinku.
A tak wyglądał działka po ww działaniach:
http://republika.pl/babie_lato/foto/big_budowa_001.jpg
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia