Babie Lato w Królestwie Pruskim
16. O laniu wieńców i olewaniu nas przez betoniarnię...
Wracam do domu pełen niepokoju. Co tam się działo - już widzę te mrożące krew w żyłąch sceny - kogoś przydusiło, inny ma zmiażdzone palece... a tu nic - pękny strop - równe płyty (jak ma pękać to i tak popęka).
W poniedziałek przyjeżdza ekipa - uśmiechnięta i zadowolona. Przywieźli deski - będą szalować wieńce. No ładnie - jest postęp. Dwa dni stukali i piłowali. Kładli pręty. Jutro zalewają. Robota na kilka godzin, potem jadą do domu. I nie byłoby o czym pisać gdyby nasz wspaniały dostawca betonu nie zawalił. Beton był, ale dowóz był tak "regularny", że chłopaki znowu złąpali opaleniznę. boję się im coś mówić, bo nerwowi są strasznie. Pytam, czy by nie zmienić dostawcy, ale zapewniają, że konkurencja wcale nie lepsza, a obecny dostawca w zeszłym roku był bardzo dobry. Jednak pod koniec dnia wyruszyli na chyba ręczne negocjacje. Wrócili milczący i cierpliwie czekali. W zasadzie nic się nie stało, ale z kilku godzin wyszło kilkanaście. Co załatwili nie wiem do dziś.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia