Babie Lato w Królestwie Pruskim
31. O puszczaniu dymu z komina czyli próbne rozpalanie
Nie wytrzymałem i uległem pokusie. Zaraz jak dekarze po przybiciu ostatniej deski wyjechali z naszej posiadłości zebrałem papier z papy, połupałem kilka deseczek z podbitki i poszedłem rozpalać w kominie. Dosłownie w kominie, bo jako piec użyłem wyczystki. trochę się bałem, bo to i straszyli słabym ciągiem itp itd. A tu miłe zaskoczenie. Papier lekko wilgotny, więc palić jakoś się nie chciał, ale w końcu uległ i przy trzeciej zapałce zaczął się palić. Przy trzeciej bo ciąg niby niemrawy, ale pożerał ogień z moich zapałek. Po chwili ciąg jakby wzrósł. Dołożyłem kawałęczki drewna. To była frajda. W kominie lekko dudniło a górą wychodził lekki dymen. W środku czysto i bezdymowo. . Przyznam się, że pobiegłem na dach i obserwowałem to zjawisko z góry wędząc się z lekka, ale to w końcu mój dym!! . Niby nic wielkiego się nie spaliło, ale komin się "rozkręcił". Małe kawałki papieru porywane przez ciąg leciały ku górze i wylatywały kominem. To był widok. A to dopiero niższy komin od kotłowni. Od kominka ma ponad metr więcej.
Może teraz o kolorze ognia bo ten był ciekawy. Od zielonkawego przechodził w niebieski. Myślę, że to pod wpływem związków chemicznych z papy którą ten pepier owijał. Pokrzepiony pełnym sukcesem wróciłem do domu y zdać relację żonie. Ona przyjęła wiadomość z radością, choć mój entuzjazm był jej już obcy, a po wysłuchaniu o tym, jak wchodziłem na dach by z góry komina przyjrzeć się temu ślicznemu zjawisku zaczęła się mi jakoś dziwnie przyglądać . Co robić
Pozdrawiam czytelników bardzo serdecznie
uwędzony.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia