Dziennik Budowlanej Jones
W POGONI ZA ROZUMEM -cz.1
Jest rok 2001. Wrocław. Lato.
Upał jak cholera. Mój małż leży sobie biedniutki po operacji kolanka, jeszcze mało przytomny. A ja, współczująca żonka, nadaję o kupnie domku a właściwie to o mojej mamusi, która chce sprzedać mieszkanie i zamieszkać z nami. Przecież nie będziemy się gnieździć w bloku!
- Prawda, że cudownie, Misiaczku?!
Misiaczek coś tam bełkocze bez składu.
- Wiedziałam, że się zgodzisz! Misiaczku; całuję go w czółko i dzwonię do mamusi.
Potem Misiaczek powie, że go niecnie wykorzystałam. E tam, zaraz niecnie!
Następnie kupuję gazetkę i czytam ogłoszenia. O rany jakie te chałupki tanie, trzymajcie mnie! I ta i ta, i tamta też! Kupujemy wszystkie!
No to jedziemy zobaczyć pierwszą. Tak ze trzydzieści kilometrów, droga przez las (super!- cieszę się jak dziecko), wyjeżdżamy na kilka chałupinek na krzyż i jest! Fajny domeczek, widzę go oczami wyobraźni: tu kuchnia, tam pokoik, w tej stodole garaż (a jakie zajefajne łukowe wrota!). Wszystko świetnie, tylko najpierw trzeba by tę ruinę rozebrać do gołych fundamentów. W międzyczasie zlatuje się wiejska dzieciarnia.
Uciekamy.
Dalej jest tylko tylko gorzej. Dostajemy totalnej załamki po pękającym na pół domku, 50km od Wrocka za jedyne 100 000 złotych! Z transformatorem na działce - gratis! Nie chcemy? Jacyś nienormalni jesteśmy!
Tymczasem mija piąty miesiąc poszukiwań.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia