Dziennik Budowlanej Jones
Ziemia obiecana - cz.1
Zima 2002, luty czy jakoś tak…
Znajduję kolejną działkę do obejrzenia. Która to? Liczę: pierwsza to ta, co leżała przy autostradzie („eee, pani, jak się dobre okna wstawi nic nie będzie słychać!”), druga znowuż przy torach kolejowych („eee, pani, tu rzadko co jeździ”), trzecia na skarpie w terenie zalewowym („eee, pani, ino trochę wiosną wylewa”), czwarta u podnóża Ślęży, piękna, lecz stanowczo za daleko („eee, pani, co to jest 50 km! Jak splunąć!”).
Dzwonię. Co? Nie ma autostrady? Torów? Jest widok na Ślężę? Matko, pewnie ze sto kilometrów od Wrocka? Tylko dwanaście? Pewnie nad rzeką? Nie? I na zachód od miasta? Jezusicku, toż to kamieniem rzucił od naszego mieszkanka!
Sprawdzam na mapie. Faktycznie blisko. W okolicy jest park krajobrazowy i sztuczne jezioro z kąpieliskiem. Zaraz, zaraz, przecież my znamy te tereny! Jeździliśmy tam na rowerach! I opalaliśmy się nad tą wodą! To tam widziałam swoją pierwszą dziką czaplę z bliska! I zbierałam orzechy z leszczyny!
Telefonuję do Misiaczka i piszczę mu do ucha. Oczywiście nic nie rozumie i wykręca się ważną pracą. Potem, w domu, muszę wszystko powtórzyć i nie piszczeć. Czy on nie pojmuje, że się nie da?
Jedziemy.
Sołtys niczym biblijny Mojżesz prowadzi nas ku swym włościom. Stajemy. Zamieram.
O, Boże!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia