Dziennik Budowlanej Jones
Poszukiwacze zaginionej arki – cz.3
Baba pakuje się do terenówki Sąsiada. Odjeżdżają. Pan Koparkowy skręca się ze śmiechu. Przychodzi do nas, podzielić się wrażeniami. Pyta, czy u nas też tak będzie, bo chętnie by sobie popatrzył a przy okazji zarobił niemało.
Nazajutrz Sąsiad, już luzak, raczy nas opowieścią jak to gdzieś Indiany u jednego gościa znalazły starożytne garnki i nie pobudował się biedaczek dopóki za jego pieniądze nie wykopali całego skarbu. A parę latek go kopali.
Wrrr, na pohybel takim poszukiwaczom!
I wtedy coś we mnie pęka. Ja, wychowana na Nienackim i jego książkach o Panu Samochodziku, całą duszą popierałam niestrudzonego tropiciela narodowych skarbów oraz pogromcę durnego chłopstwa, niszczącego zabytki znalezione na swoich polach. Teraz zaś zaczynam pojmować potępianą plebejską mentalność.
Niedoczekanie! Nie będzie u mnie żadnych zabytków! Już ja się postaram!
Zamierzam urzędasów pobić ich własną bronią. Czegoś się przecież od nich nauczyłam. Czytam uważnie papier, a skoro tam zapisano: „zawiadomić” to zawiadomię o rozpoczęciu budowlanych prac. Nic tam nie ma o osobistym kontakcie i dostarczaniu Herod Baby na miejsce prywatnym środkiem transportu.
Preparuję krótkie a treściwe pismo z wielkim nagłówkiem: „ZAWIADAMIAM” w dwóch egzemplarzach. Nawiedzam Inspektorat. Aż się nie chce wierzyć, że piękny obrośnięty bluszczem budyneczek kryje w sobie groźne mumie Totenhamona, co to czyhają na moją ziemię, by ją sobie pod szyldem wykopalisk przywłaszczyć. Nawet nie zamierzam zaglądać do biura Herod Baby. Sekretarka, antyczne truchło po ekshumacji, przywala pieczęć na moim egzemplarzu.
Czekamy w napięciu.Mija wymagany termin, Indiany się nie odzywają. Znaczy się nie mają obiekcji. Znaczy się niech sobie arki szukają w innym miejscu!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia