TYMIANEK - to nasz własny dom!
KOT zwany KLARA.
I udało się...uratowałam jednego koteczka, gdyby nie ja ...poszedłby na dno jakiegoś stawu przy pięknej posesji bogatego gospodarza.
A tu proszę...kobiece łzy potrafią kamień kruszyć (nie wiem czy cytat ten gdzieś zasłyszałam, czy może to moja własna inwencja). Mam kiciora - Klarę, piękną siedmiotygodniową kotkę.
Ale bardzo się nastarałam żeby MÓC ją mieć. Niestety mój mąż nienawidzi mruczących zwierząt. Póki co Klara jeszcze mało co mruczy. Ale mam nadzieje, że będzie mądrą dziewczynką i szybko się nauczy, że w towarzystwie swojego Pana mruczeć nie wolno! Przyjęłam na siebie każdy obowiązek związany z kotem. Czyszczenie kuwety, sprzatanie "awaryjne" karmienie, załatwianie noclegu gdybyśmy mieli wyjechać, zgodziłam się na jej ograniczone pole zabawy w naszym domu. I oto...z oczetami zbitego szczeniaka i błagalnym głosem powoli zamieniającym się w chrypeczkę....dopiełam swego.
Mam Klarę.
Piekną czarną wariatkę.
A mój mąż...zapomniał, że nie lubi mruczenia, trzy dni pod rząd jeździł z nią do weterynarza (katar koci), pytał zatroskany o szczepienia, o leczenie, o odpchlanie, itp.
Pochochał ją.
Ale nie będę mówiła "a nie mówiłam".
Koty są kochane
A żeby było ciekawie dostałam ją w dzień narodzin Wiktorii - córeczki mojej kuzynki (9. lipca)
Zdjęcie będzie dołączone. Ale nie dziś bo nie mam kabla do aparatu.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia