Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    100
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    109

Pod górkę, czyli dziennik Anisi


Anisia3

484 wyświetleń

A miało być tak pięknie... Przynajmniej od pól roku powinniśmy mieszkać we własnym domku. Tymczasem mamy wylane fundamenty i na razie tyle. Ale od początku...

 


Za własnym domkeim zaczęliśmy sie rozglądać jakieś 3-4 lata temu. Wcale nie zamierzaliśmy budować. Budowa zabija, wszyscy nam to powtarzali. Chcieliśmy co najwyżej wyremontowac jakiś stary domuniek, na naszą kieszeń. Oczywiście na kredyt, bo mieliśmy tylko mieszkanie własnościowe, w które zresztą wpakowaliśmy się strasznie W starej kamienicy, bez centyralnego ogrzewania i w złej okolicy Stare Polesie w Łodzi, pełno lumpiarstwa i ruchliwa ulica pod oknem. Po prostu dramat.

 


Kiedy jednak zaczęliśmy szukać domku, okzało się, że ze sprzedażą naszego mieszknia, w które włożyliśmy dużo za dużo pieniędzy nie jest tak prosto. Ludzie kręcili nosem, okolica nikomu się nie podobała. Wcale im się teraz nie dziwię. Co tu zrobić - kupić domek na kredyt i bujać się parę lat ze sprzedażą mieszkania? Trochę nam się nie uśmiechało. Zejść z ceny, żeby ktoś to kupił? Też niedobrze.

 


Znaleźliśmy maleńki domek - 50 m kw w fajnej okolicy. Za 80 tys. zł. Domek drewniany, trzeba gop rozbudować, bo ma tylko dwa pokoje i małą kuchenkę oraz z tyłu za kuchnią łazienkę. A pokój dla dziecka? Trzeba by pociągnąć poiętro. Nad częścią domku się da, bo dobudówka kuchenno-łazienkowa jest murowana. Napaliśmy się strasznie. Kupujemy. Tylko, czy bank da nam kredyt 100 tys.? Jest wrzesień, rok 2002. I co z tą naszą norą? Zastanawiamy się, jeżdzimy oglądać. Jeździ też mnóstwo ludzi, bo cena atrakcyjna, a właściciele, starsi ludzie, chcą przed zimą wyprowadzić się do dzieci. Sami już nie mają siły nic robić w ogródku, a u syna będą mieć pokoik w bloku na Śląsku. Po jakichś trzech tygodniach dzwonimy do dziadków zapytać o coś jeszcze i trach. Domek juz zadatkowany. Ktoś nas wyprzedził.

 


Bardzo to przykre. Przeglądam ogłoszenia w gratce. Jeżdżę oglądać jak coś się trafi atrakcyjnego cenowo. Ale w porównaniu z pierwszą ofertą dziadków to kicha. I drogo.

 


Poszukiwania chwilowo ustały. Po zimie może znów zaczniemy.

 


W następnym roku, czyli 2003 oglądamy umiarkowanie. Ogłoszenia przeglądam i jak coś fajnego znajdę jedziemy z mężem zobaczyć. I tak przez około rok. I nic.

 


Zaczęliśmy pomalutku przyglądać się ogłoszeniom o działkach. Ale nadal szukamy domku do remontu.

 


Nagle jak grom z jasnego nieba spada na mnie, że chcą mnie wyrzucić z roboty Koniec świata! Z naszych marzeń o własnym domku nici. Nikt nam nie da kredytu. Na życie może brakować, a co dopiero dom. Ale nie dam się zwolinić. Powód był idiotyczny. Kompletnie niezgodny z prawdą. Wypowiedzenia mi nie wręczono. Odwołuję się do sądu pracy, bo szef ustnie powiedział, że mnie zwalnia. Wypowiedzenie ustne też skutkuje, chociaż jest obarczone błędem. Mam na odwołanie 7 dni. Jak nie zdążę, to jestem wywalona. Zdążyłam. Jestem na zwolnieniu, nie minął tydzień i otzrzymuję list od pracodawcy. Wypowiedzenie jest nieskuteczne. No, to bardzo miło, ale jak już jestem na zwolnieniu to przynajmniej zrobię porządek z kręgosłupem, bo mnie boli. Minęło parę miesięcy. Wrócic do pracy czy szukać czegoś innego? Pewno będą szukać haka na mnie. Ale trudno. I znów wiadomość nie z tej ziemi. Jestem w ciąży.

 


Kłopoty z pracą, jedno dziecko już mamy... Lekarz stwierdził, że nie mogę się denerwować. Na zwolnienie. No to siedzę. Ogłasaamy się, ze sprzedamy mieszkanie. Przychodzą oglądają i nic. A czas ucieka. Nagle jest. Pewien Anglik mieszka sobie w Łodzi i chce tu się uczyć. Przez kilka lat wyda sporo kasy na wynajem. Kupuje. Tańczę z radości. Zeszliśmy z ceny, bo już tak nienawidzę tego miejsca, żę robi mi się niedobrze jak wchodzę do klatki schodowej. Wiecznie śmierdzi i brudno.

 


Sprzedaliśmy. Klamka zapadła, szybko wynajmujemy mieszkanie, brzuszek rośnie. Jest już lipiec 2006. Szukamy domu i od czasu do czasu przeglądam ogloszenia o dzialkach. Ktoś nam radzi, żeby pojechać do Urzedu gminy w Nowosolnej, bo oni kiedyś sprzedawali. Jedziemy. Mój mąż jest zachwycony okolicą. Nie pochodzi z Łodzi, ja zreszta też nie, ale tu studiowałam. Przy Pomorskiej pola, pasą się krowy, jakoś tak fajnie sielsko i pachnie latem. Niestety, w gminie popatrzyli na męża jak na wariata. Dzwonimy po ludziach, ktorzy przy drogach wystawiają ogłoszenia o sprzedaży działek. Albo cena z kosmosu, albo między cmentarzem i wysypiskiem, albo pomyłka. Wracamy.

 


KoŃczą się wakacje. Przglądam ogłoszenia w Gratce. I ... działka z prądem i wodą oraz budynkiem gospodarczym w Nowosolnej. Koleżanka zdobyła namiary. Jedziemy. Oglądamy działkę przez siatkę. Patrzymy na siebie.... Na działkę... Na siebie. Mąż dzwoni od razu do właścicieli. Umawiamy się za kilka dni na oglądanie, bo właścicielka w szoku. Nie wiedziala, że syn dał ogłoszenie. Wprawdzie wspominał o tym, ale tak szybko się to stało.

 


Umówiliśmy się za kilka dni. Oglądamy. NAm się badzo podoba. Cisza, spokój, a blisko do Brzezińskiej i dobry dojazd do centrum. Zaklepujemy działeczkę, umawiamy się na podpisanie umowy przedwstępnej i bierzemy wypis z rejestru gruntów do warunków zabudowy. Idziemy z wypisem do urzędu, a tu pani nam mówi, że wody to na tej mapie nie ma JAk to nie ma? Skoro sprzedają z wodą i prądem. Syn właścicieli nawet tam mieszkał przez rok. Bez wody się nie da. Ale o tym jutro. Nie mam już siły.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...