Pod górkę, czyli dziennik Anisi
Po wizycie w urzędzie pojechalismy, a pewnie najpierw zadzwoniliśmy, do właścicieli. Pytamy, jak z tą wodą, a oni mówią, że wszystko w porządku, bo przecież syn zakładał jak tam mieszkał w 2000 roku. Wcześniej woda była doprowadzona tylko do działki.
Sęk w tym, że na mapach było widać, że kończy się tuż za granicą ogrodzenia, ale nie ma studzienki z wodomierzem. No nic. Zanim do nich pojechaliśmy, to przedzwoniłam do wodociągów. Pani szuka i szuka. NIe barzdo chce z nami gadać, bo przecież nie jesteśmy właścicielami. Podalam jej nazwisko właścicieli, adres. I nic. Umowę mają podpisaną sąsiedzi z lewej, sąsiedzi z prawej, a nasi nie.
Cóż się okazało? Wodę doprowadzili sobie na lewo. Nie wiem, czy szkoda im było kasy, czy jak, ale twierdzili, że nie mieli złych zamiarów. Nawet zamontowali sobie w domku wodomierz. Tylko pytam po co? Skoro nie podpisali umowy z wodociągami ani na wodomierz, ani na płacenie ryczałtem. Stanęło na tym, że oni tę wodę zalegalizują na własny koszt. W końcu łaski nie robią, sprzedając działkę z wodą.
Jeszcze dla pewności zawarliśmy taki paragraf w umowie przedwstępnej, daliśmy zaliczkę i czekamy. Rzeczywiście zaraz zamówili fachowców ze ZWIk-u. Przyjechali pomierzyli, stwierdzili, żę w portządku, ale to nie wystarczy. Muszą być papiery zanim ZWIK podpisze umowę. Muszą więć wykonać całą dokumentację powykonawczą, geodezyjną itp.
A nas czas nagli. Termin porodu na koniec października. Żeby dostac kredyt musimy mieć nie tylko działkę, ale i pozwolenie na budowę. Podpisujemy akt notarialny na początku października. Niezwykle miły pan notariusz, widząc mój spory brzuszek i prawiąc mi komplementy, ajk to pięknie wyglądam, stanął na wysokości zadania. Bo do podpisania aktu musieliśmy mieć warunki zabudowy. Sam zadzwonił do urzędników i powiedział, żeby mi je szybko dali. Na drugi dzień pojechałam odebrać gotowe WZ. W takim błogosławionym stanie można naprawdę dużo rzeczy załatwić
Chociaż notariusz miał klientów upychanych kolanem, wcisnął nas i podpisaliśmy akt. Tym sposobem 6 października 2005 r staliśmy się posiadaczami ziemskimi z niewielką pomocą banku. Nasz kawałek ziemi, nasza posiadłość na tym świecie liczy sobie 754 m kw i mieści się na obrzeżach Łodzi.
Uff! Przynajmniej tyle zdążyliśy załatwic przed porodem. Ale nie spocznę póki nie zamówię projektu. Musi być indywidualny, bo chcemy wykorzystać mały budynek gospodarczy, w którym w przyziemiu jest też garaż. Jest architekt. Polecony przez znajomego męża. Na dodatek buduje domy w kilka dni. Też nie wierzyłam. Ale okazuje się, że wszystko jest możliwe. Budują z prefabrykatów. Zlecamy projekt, facet przyjechał, pomierzył, zrobił wstępne rysunki. Umawiamy się na kolejne spotkanie. Dzwoni do mężą, kiedy możemy się spotkać, a mąż jedzie do mnie do szpitala. Dzień wcześniej lekarz kazał mi się położyć. No i mamy 28 października. Po czterech godzinach męczarni przyszedł na świat nasz syn. Pomarszczony jak nie wiem. Wyglądal jak straszny dziadunio. Od razu stał się maskotką dziewczyn, które leżały ze mną jeden dzień. Przychodziły do niego 2-3 razy dziennie.
Wychodzimy ze szpitala, pomalu dochodzę do siebie i zaczynam ganiać męża, żeby juz projekt kończyć. Rzeczywiście, pod koniec listopada projekt jest gotowy, teraz tylko po warunki przyłącza kanalizacyjnego i gazowego i do urzędu. Ale co z wodą? Poprzedni właściciele nic się nie odzywają. Dzwonię do nich, a oni nic nie wiedzą.
Ktoś im nawalił, nie ma projektu, w ogóle nie iwadomo o co chodzi. Szybko szukają nowego projektanta. Znaleźli. Tymczasem jest już grudzień, zbliżaja się śiwęta, a my z niczym nie możemy ruszyć. W ZWIKU dali nam pismo, że nie dostaniemy warunków na kanalizację dopóki nie będzie załatwiona sprawa wody.
Wydzwaniam do ....... bez przerwy. W styczniu okazuje się, że sprawa musi przejść przez nadzór budowlany. Kolejne urzędasy Oni tylko potrafia zatruc życie. Ale pojawiło sie światełko w tunelu. Na zarządzie Zwiku moga podjąć decyzję o niewysyłaniu sprawy do nadzoru. Czekamy. Trzy tygodnie na darmo. Musi iść przez nadzór. A tam pan nam powiedział, że on ma na to 30 dni. A mój urlop macierzyński za miesiąc się kończy. A razem z nim dochody.
Niestety, na s...... z PINB-u to nie działa. Jest zimno. Dachy sie walą pod ciężarem śniegu i inspektorzy mają pełne ręce roboty. Dziwne, że o godz. 14 nigdy juz ich nie ma. Ależ biadaki są zapracowani. A nasz pan inspektor na dodatek musi jeździć swoim samochodem na inspekcje. Biedaczysko. I wydaje ciężko zarobione pieniądze na benzynę. Dwa dni przed upływem urzędowrgo terminu raczył zjawic się na naszej działce. Popatrzył. Coś tam sobie napisał. Dobrze, że mój mąż tam pojechał, bo chyba bym dziada zatłukła. Za kilka dni kazał zadzwonić. Za jakie kilka dni? Najdalej za dwa dni powinien dać nam odpowiedź na piśmie. Złośliwy s.... przekroczył termin o ponad tydzień.
Mamy luty i decyzję z PINB-u. Teraz do Zwiku po warunki kanalizacji, podpisujemy umowę na wodę. Zakładają swój wodomierz. Teraz tylko przyślą faktury. Fakt, poprzedni właściciele zapłacili za legalizację, ale za założenie wodomierza przez ZWIK do dziś wiszą nam kasę. Zreszta wypomnieli, ile to pieniedzy na to wydali. A kto kazał im na lewo wodę ciągnąć? W końcu zobowiązali się wszystko uporządkować. Chyba trzeba będzie się upomnieć o resztę kasy.[/url]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia