Pod górkę, czyli dziennik Anisi
Jak sobie przypominam co przeszłam, żeby zdążyc z papierkologią na macierzyńskim to jeszcze mi sie słabo robi. Oczywiście nie zdążyliśmy. Dokumenty były gotowe dopiero w połowie kwietnia, czyli o póltora miesiąca za późno.
Nie muszę chyba mówić co w tym czasie robiłam. Pozwolenie dostaliśmy w połowie maja i jeszcze trzeba było czekać na uprawomocnienie, bo budujemy w granicy działki. Coś jak bliźniak. Dom sąsiada stoi już ze 20 lat.
W czerwcu złożyliśmy dokumenty do banku o kredyt. Tu cudem się udało. Załapaliśmy się na bezproblemowy kredyt we frankach, bo chociaż umowę podpisywaliśmy w lipcu, to liczył się termin złożenia wniosku.
No i pod koniec lipca ruszyliśmy. Nie. Nie bez problemów. Mialam umówionego faceta od fundamentów i przyłączy- gazu i kanalizacji. Przychodzi termin, dlaiśmu mu klucz od działki, chciał 2 tys. zaliczki. Zgodziliśmy się Chyba na mózg nam padło. Ale znów Bóg nad nami czuwał. Mieliśmy przywieźć mu pieniądze na działkę. Przyjedżamy, a tu nikogo ani śladu. Dzwonię. Nie odbiera. Znowu dzwonię. Już miałam się wyłączyć jak odebrał. Spadł z mostka dzień wcześniej i stłukł sobie rękę. Jutro zaczyna.
Niestety, nie zaczął. Dzwonię. Ręka mu bardzo spuchła, jest w przychodni.
Na trzeci dzień już sam zadzwonił, że w mostku był gwóźdź i to na ten gwóźdź się nabił. Przez dwa dni dawali mu leki na co innego, a tu nagle zakażenie krwi się wdało. Biedaczysko. Na pewno w piątek, czyli piątego dnia od kiedy miał u nas robić, zacznie. Nooo. Ale nie zaczął. Dzwoniłam ze 30 razy. wysyłałam SMS-y. Nic. Napisałam mu, żeby zwrócił klucze do działki i projekt. Też zero odzewu. Znalazłam inną ekipę. Zaczną w ciągu tygodnia. Hurra! Rzeczywiście zaczęli. Drugiego dnia o mało nie wysadzili w powietrze naszego budyneczku i domu sąsiadów.
Gotowali sobie coś na swojej butli gazowej i rozsczelniła im się. Rzucili ją pod drzwi naszego garażu, obok siatki. Sąsiadka siedziała z dzieckiem w pisakownicy i zobaczyła, że się pali. A te barany zamiast ich uprzedzić, zwiali na ulicę i tam czekali na straż pożarną. Dobrze, że przynajmniej ich powiadomili.
Przyjeżdżamy nadrugi dzień, a tu nikogo nie ma. Furtka otwarta. Dopiero sąsiedzi nas zawołali i opowiadają całą historię.
Zadzwonilismy do ich szefa, przyjechał. Też nic nie wiedział. Okazało się, że murarze uciekli nad ranem do siebie w lubelskie. Szef dał kolejną ekipę juz na drugi dzień. Uff, jestem zła jak sobie to przypominam. Musze sobie zrobic przerwę. [/url]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia