Pod górkę, czyli dziennik Anisi
Nie można się chwalic zawczasu. Po raz kolejny się o tym przekonałam. Tyle tylko, że teraz to częściowo z mojej winy. Otóż miałam dzisiaj jechać do gazowni podpisac umowę. Wczoraj dzwonili, że będzie umowa. Mało tego, dzisiaj rano zadzwoniła pani Krystyna z gazowni Serio. To nie żart. Powiedziała, że umowa jest i mogę przyjechać. Powiedziałam jej, że na pewno będę. Miałam do załatwienia różne rzeczy po drodze, m. in. wysłanie paczki na poczcie. Prosta sprawa. Ale jakaś Angielka biedziła sie przy okienku, bo ona ani słowa po polsku, a pani w okienku ani w ząb po angielsku. Wysyłając list polecony musiała biedna podać polski adres. A ona tu tylko przejazdem i to na cztery dni. Mnóstwo tłumaczenia, w końcu jej napisałam mój adres jako nadawcy i po 15 - 20 minutach pojechałam do gazowni. Wchodzę, a pan na portierni mówi, że tam już nikogo nie ma, bo w biurze pracują tylko do godz. 15. A tu na zegarze 8 po. I kicha! Umowy nie podpisałam. I ja, i Krystyna z gazowni musimy poczekać do poniedziałku.
Jak to jednak nie opłaca się być dobrym.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia