Pod górkę, czyli dziennik Anisi
Uuuu, ależ dawno mnie tu nie było!
Tymczasem u nas sprawy budowlane w ciągu ostatnich dni zeszły na dalszy plan i dopiero dzisiaj jakoś pomału wracamy do budowlanego świata. A to za sprawą wypadku, który zdarzył się w poniedziałek, 30 kwietnia. Najechał na nas na skrzyżowaniu facet. Mieliśmy zielone światło, droga pusta, bo ludize powyjeżdżali na długi weekend i nagle trach! Czuję potworny ból w brzuchu, nie mogę oddychać, z tyłu Sara zaczyna przeraźliwie krzyczeć. I w ogóle przez moją głowę przelatują myśli: jak to? co się dzieje? przecież mieliśmy zielone, chyba mieliśmy zielone, nie zauważyłam czerwonego. Mąż prowadził, ale zawsze jakoś obserwuję drogę, nawet jak siedzę na miejscu pasażera. Naraz dookoła siebie widzę tłum ludzi, mąż krzyczy, żebym zabrała dzieci, a ja nie mogę złapać tchu i ten ból w brzuchu. Chyba zorientował się, że mu nie pomogę, wyciągnął dzieci z auta, ktoś podszedł próbował otworzyć drzwi z mojej strony, ale się nie dało. Tamten samochód wjechał właśnie w moje drzwi, uderzając częściowo w słupek między przednimi a tylnymi drzwiami. Może dzięki temu nic mi się nie stało.
Słyszę jak facet, który w nas walnął twierdzi, ze to on mial zielone. Kilka osób krzyczy na niego. Podeszła do nas kobieta, która jak się okazalo, jechała za nami i zdążyła wyhamować, żeby nie uderzyć w jego samochód już po tym jak on trafił w nasz. Sama zgłosiła się na świadka. W niej cała nadzieja, bo ten baran nie przyznaje się do winy, nie przyjął mandatu, bo... jest kierowcą zawodowym i nie mógl tak się pomylić.
Tak więc ostatanie kilka dni to wizyty w przychodni, na pogotowiu i budowa jakoś odpłynęła.
A wcześniej... oj nie wiem, czy nie psowodowałam, że hydraulik, który u nas pracował przy centralnym ogrzewaniu nie zrezygnował z pracy.
Było to tak. Pojechałam zobaczyć jak idzie karton-gipsiarzom. weszłam na górę i krew mnie zalała. Faceci, którzy twierdzą, że są super i na tej robocie się znają po raz kolejny robią coś nie po mojej myśli i jeszcze mnie przekonują, że tak się robi wszędzie. A chodziło tym razem o obróbkę okien dachowych. Zamocowali płyty prostopadle do okien, a nie tak, że górna krawędź jest równoległa do podłogi a dolna prostopadła. W ten sposób ograniczyli nam ilość wpadającego do pokoju światła. Noooo nie! Jak się zdenerwowałam to już nie mówiłam cicho. Wygarnęłam im wsyztstkie błędy, kazałam poprawiać, bo za coś takiego nie zapłacę. A jeden do mnie, że w takim razie oni poproszą o nowe profile. Tego jeszcze brakowało, żebym płaciła za ich błędy! Jak źle zrobili to niech poprawiają i sami kupują materiał skoro część zniszczyli. Jak już wspomniałam dosyć głośno zrobiło się na poddaszu a oni jeszcze wyłączyli radio jak ja zaczęłam krzyczeć. Efekt był taki, że jak zeszłam po naszych pseudoschodach, skonstruowanych przez mojego męża na czas budowy, to dwaj hydraulicy na dole stali na baczność.
Oczywiście w tej wściekłości ryknęłam na nich, że wszystko sprawdzę i wyszłam na chwilę z domu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Jak się na drugi dzień okazało właśnie wtedy jeden z hydraulików był w pracy po raz ostatni.
Jak wyszłam na dwór, to przypomniałam sobie, że od około dwóch miesięcy wożę (hm, dziwnie wygląda to słowo), tak więc mam w samochodzie kartkę papieru formatu A4 z napisaną złotą myślą budowlaną. Jednym z kilku wspaniałych praw, którego nauczyłam się właśnie na tym forum:
100 proc. wynagrodzenia należy się za 100 proc. wykonanej roboty, 100 proc. jakości i w 100 proc. dotrzymanym terminie.
Przyniosłam kartkę, przykleiłam na starych drzwiach i uprzedziłam wszystkich obecnych, że będę się tego trzymać.
Dla rozładowania atmosfery wkleję zdjęcie, wykonane już ładnych kilka dni temu skrzynki do rozdzielaczy na parterze. Jest sliczniutka i pięknie mieści się w ścianie. Niestety, na poddaszu będziemy mieć skrzynkę natynkową, bo nie da się w cienkie ściany wstawić takiej.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia