Pod górkę, czyli dziennik Anisi
Nie mogłam już wytrzymać, żeby czegoś nie napisać, chociaż nadal nie mam internetu w domu i teraz korzystam z niego u szwagra. Ale zdjęć nie będzie, bo wiadomo, nie mam mozliwości ich wkleić. Za to podziele sie swoimi wrażeniami z mieszkania w domku. Lepiej byłoby pisac na gorąco, ale póki jeszcze zupełnie nie zapomniałam co wtedy myślałam, to będzie dopiero dzisiaj.
A wprowadziliśmy się do własnego domku dwa dni po dziesiątej rocznicy ślubu. Prawie zdążyliśmy. Oczywiście zamieszkaliśmy na budowie. Nadal na niej mieszkamy, bo ciągle coś robimy. Ale w momencie przeprowadzki zrobiona była tylko nasza sypialnia i pokój Sary. Z łazienki korzystaliśmy i korzystamy nadal tej starej, ale już na dniach wchodzi nasz znajomy i zaczniemy powolutku robić łazienkę dla dzieci.
A jak było? Fantastycznie. Na dole kartony, cały salon w kartonach i kawałakach mebli. Tych które dało się rozłożyć. Na szczęście pogoda w momencie przeprowadzki dopisała i nie padało, więc nic nam nie zamokło. Panowie z firmy przeprowadzkowej uwinęli się migiem. Za to cały dzień wcześniej pakowaliśmy wszystko do kartonów. Właściwie to ja pakowałam, bo Tomek był w pracy i tylko porozkładał niektóre meble. W godiznie zero zabrał dzieci, moją mamę i psa na działkę, a ja pilnowałam znoszenia mebli i kartonów. Jako, że wejście nie było jeszcze przygpotowane, bo taras nie był ułozony to meble wnosili przez drzwi balkonowe. Żeby nie poniszczyli nam elewacji Tomek zbił tymczasowy płotek, utrudniający panom przechodzenie obok narożnika domu. Płotek stoi do dziś.
Był szampan i pizza na obiad. Przy stole w ogródku.
I pamietam pierwszy poranek we własnym domu. Obudziłam się i widzę niebo w jednym oknie. Patrzę w drugą stronę, a tam drugie okno - łazienkowe, bo nie mamy drzwi wewnętrznych. A tam, w tym drugim oknie też niebo. Piękne, błękitne i dyndające tuż przy oknie gałązki modrzewia sąsiadów. Poczułam się jak na wczasach nad morzem. Nie wiem dlaczego nad morzem, ale takie miałam wrażenie. Ten modrzew, który tak mnie wkurzał, bo strasznie śmieci, przestał mnie drażnić. Fajnie wygląda i przesiadują na nim ptaki i wiewiórki też tu zaglądają. Kiedyś wkleję takiego rudzielca siedzącego na tym modrzewiu. Igły i szyszki ze śmiecącego drzewa można przeżyć. Trochę sprzątania, chociaż nie wszędzie można sięgnąć szczotką, ale radość z ptasiego i wiewiórczego towarzystwa - bezcenna.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia