Pod górkę, czyli dziennik Anisi
Dziś będzie odcinek o pracy.
Właściwie wszystko wydarzyło się już dwa tygodnie temu, ale nie miałam możliwości, żeby to opisać. A mianowicie - otrzymałam wypowiedzenie. Wreszcie. Pewnie wiele osób zdziwi się, tym co teraz napisałam, ale to prawda. Nie miałam zamiaru zwalniać się sama, bo kompletnie mi to było nie na rękę. Z drugiej strony praca w redakcji do łatwych i lekkich nie nalezy. A jak do tego ma się dwoje dzieci, to 12 godzin siedzenia w pracy nie jest najlepszym rozwiązaniem. Dodajmy jeszcze atmosferę, bo wiadmomo, że naczelny chciał mnie zwolnić, więc sprawa jest oczywista. Ale ja nie zamierzałam pozwolić mu się zwolnić na takich warunkach jak on chciał, tzn. za negatywny stosunek do pracy. No bo jak on stwierdził?
W ogóle momentami było śmiesznie, bo wszyscy koledzy pytali mnie: no i co? coś się wydarzyło? a ja odsyłalam ich do naczelnego po odpowiedź. W końcu był jego ruch. Wreszcie 2 listopada po d koniec dnia wzywa mnie do siebie. Na sotle leżą 4 kartki. Dał mi długopis i mówi: podpisz. Przeczytałam i... podpisalam. Mialam na piśmie, że jestem zwolniona z obowiązku świadczenia pracy i wymówienie z powodu zlikwidowania mojego działu. To akurat prawda, bo w czasie jak byłam na wychowawczym mój dział zaczął podlegać pod publicystykę. Jestem pewna, ze naczelny sam na to nie wpadł, podpowiedziała mu to albo kadrowa, albo prawniczka firmy. Ale na takie coś mogłam się zgodzić. Do końca lutego jestem więc na wypowiedzeniu, a siedzę w domu. :)
Akurat mamy czas na załatwienie całej papierkologii związanej z odbiorem budynku. No i procesować się w tym wypadku nie będę, bo po co szarpac sobie nerwy. W końcu nie chodzi mi o przywrócenie do pracy, a pewnie taki byłby efekt.
A w domu? Cóż, ajk zwykle kłopoty z wodą. Trafia mnie już, bo zamiast wykańczać dom, to tygodniami walczymy z wodą w starej łazience. Jak nie przecieka kibel, to kran albo prysznic. Nie wiem, jak można było robić taką kaszankę. Nasz internet nie chciał działać, a wczoraj mój mąż przybiegł do mnie z dołu po kolejnej walce z wodą i tym razem rozwaleniu kawalka ściany.
- Słuchaj! - krzyczał. - Mamy wodę na bluetootha.
Tak właśnie była zrobiona. Bez kolanka, skręcona na siłę. I w końcu rurki gdzieś puściły i sączyło się w ścianie. Nic tylko zastrzelic poprzednich właścicieli. Dzisiaj woda już naprawiona, ale za to musimy naprawić kawałek glazury. Och! mam już tego dosyć.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia