Marchewkowe pole [dziennik Karpatki]
MARCHEWKOWE POLE
Po traumatycznych przeżyciach i dramatycznym pożegnaniu z dzikami poszerzyliśmy kolejny raz obszar poszukiwań i liczbę obsługujących nas agencji. Któregoś pięknego wieczoru pani Natalia (pozdrawiam!!!! ) uparła się, że pokaże mi trzy działeczki w okolicach Mikołowa. Na trzeciej wrzasnęłam: eureka!!!! i zadzwoniłam do Małego Żonka z radosną wieścią, że znalazłam to, czego szukaliśmy. Nasze miejsce na ziemi. Banał. Mały Żonek natychmiast zerknął przez okno i ujrzał ciemność. Całkowitą. Na wszelki jednak wypadek asekuracyjnie odpowiedział "Skoro tak twierdzisz....". No dobra. Po zastanowieniu zgodziłam się zaczekać kilka godzin i przed podpisaniem umowy zerknąć na działkę w świetle dnia. Lub jakimkolwiek innym. Byle tylko cokolwiek zobaczyć. Rankiem podjechaliśmy tam z Małym Żonkiem, któremu nie pozostało nic innego, jak tylko zgodzić się ze mną. Działka ma 990 metrów, kształt kwadrata, leży w polu, ale mamy sąsiadów, dzieci do szkoły pójdą 200 metrów polną drogą, zaś w naszej miejscowości, oprócz szkoły jest: kościół, sklep, biblioteka, przedszkole, straż pożarna, dzikie boisko i bar. Czyli pełna infrastruktura potrzebna do spokojnej egzystencji. Jest też las i plantacja truskawek. Czysta poezja. Wsi spokojna, a terytorialnie Mikołów. Nie czekaliśmy na nic i działkę nabyliśmy drogą kupna.
No, trochę czekaliśmy. Ponad pół roku. Działkę trzeba było podzielić i odrolnić. Udało się jednak, a my zostaliśmy szczęśliwymi właścicielami marchewkowego pola. Okazało się bowiem, że cały teren porastają marchewki. Dzieciaki były zachwycone, zrywając coś, czego rodzice nie posiali. W dodatku w mocy prawa. To się nazywa dobry interes!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia