Marchewkowe pole [dziennik Karpatki]
Taką miną powitał Małego Żonka kafelkarz, który trzy razy się upewniał, że inwestor chce mieć dekory w kotłowni... Mały Żonek potwierdził na wszelki wypadek cztery razy, że i owszem i w ten sposób zyskaliśmy opinię inwestorów rozrzutnych, co to w ramach fanaberii fundują sobie ozdobę po 4 zł/sztuka. Po chwili Mały Żonek wisiał na widełkach telefonu i konsultował ze mną na gwałt usytuowanie dekorów. "2/3:1/3? - to moja sugestia. "O, doskonale. Albo 3/4:1/4". Też pięknie. Trzeba przyznać, że szybko dochodzimy do porozumienia. Za szybko. Ciekawe, na jakiej wysokości poszedł ten nieszczęsny pasek i jak uda nam się rozpracować resztę pomieszczeń. Mam dziwne obawy, że Picasso mógłby się od nas sporo nauczyć...
Mamy projekt kuchni. Bardzo fajny. I robiony w bardzo fajnych warunkach. Panów zagoniłam do kuchni, bo ja utknęłam przy świątecznych wypiekach. Pierniczkach konkretnie. Tych, przy których w pierwszej turze pomagała mi zgraja siedmiu nieletnich kucharek. Później przez pół godziny oskrobywałam z lukru najmłodszą Nieletnią i ściągałam z podłogi grubą warstwę słodkiej posypki. A później spokojnie wzięłam się za drugą turę, bo Mały Żonek nieśmiało zasugerował, że coś mało ich po pierwszej turze zostało... Dałam się wpuścić w maliny. Suszące się pierniczki zajmują obecnie całe drugie piętro łóżka, starsza Nieletnia śpi na wersalce, a ja się doliczyłam 70 blach...
Ale projekt jest super!!!!!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia