Marchewkowe pole [dziennik Karpatki]
HAMUJEMY...
No dobra. Planowo miało być tak: hydraulik powoli dobija do brzegu, do dwóch tygodni wylewamy wylewki, wstawiamy drzwi. Mniammmmmm, poezja.
Proza: najpierw robimy gładzie (do chłopaków dotarła już radosna wieść. Nie zawyli ze szczęścia), po gładziach pójdą wylewki. Jednym słowem: poczekamy. Sobie (miało być jedno słowo). Z tymi wylewkami to jest dodatkowy problem czasowy, bo dziś dzwoniłam w sprawie parkietu. I tu kolejny hamulec. Pan gotów jest nam przykleić gustowne zapałki za jakieś 3 miesiące. Tyle jego zdaniem będzie dosychało to betonowe tałatajstwo na podłodze. Na otarcie łez mamy się z nim sprawnie skontaktować, bo z wyprzedzeniem musi wybrane drewno zamówić. Dla przypomnienia: teraz ślinię się do drzwi, które stoją u stolarza, a już wkrótce będę tęskniła za drewnem, które będzie u parkieciarza. To tak, żebym z wprawy nie wyszła. Następne będą meble kuchenne. Tu chwilowo tęsknie uśmiecham się jedynie do projektu, ale ten też jest obiecujący.
Ostatecznie udało nam się wybrać umywalki - w ramach cięcia kosztów wszystkie trzy z cersanitu. Wanna też. Mały Żonek w ostatniej chwili zmienił decyzję w sprawie jednego ze ściennych kaloryferów. Ciekawe, czy mocno nastąpił mi na odcisk???
Z radosnych wieści: Mały Żonek będzie trenował koszykówkę. W dodatku w miarę regularnie. Za wysoko zrobił wejście do komina i teraz podajnik do pieca jest na wysokości wymagającej wrzutu z dwutaktu. Bosko. Już wiem, czego nie będę musiała robić!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia