Marchewkowe pole [dziennik Karpatki]
BUSZUJĄCY W ZBOŻU....
To przenośnia, niestety. Plan na dziś był ambitny: jedna Nieletnia na narty, druga do dziadków, a my do sklepów. Plan zrealizowany mniej więcej w jednej trzeciej. Znaczy się - starsza Nieletnia wybyła na narty. Młodsza Nieletnia od rana w gorączce i na "nie". Akcja desperacja (czas goni!), więc nafaszerowana lekami niczym indyk na święto Dziękczynienia wylądowała u dziadków. My zaś heroicznie podjęliśmy decyzję o drastycznym skróceniu listy zakupowej. Na początku falstart - pocałowaliśmy klamkę w firmie, która ostatecznie miała nam odpowiedzieć na pytanie o odcień naszej kuchni.
Później było już lepiej, bo wylądowaliśmy u parkieciarza. Teraz muszę jeszcze tylko wmówić Małemu Żonkowi, że czerwony dąb, to jest to, o czym marzy Problem w tym, że moje szczęście właśnie usiłuje podliczyć, ile jeszcze wydamy przed magiczną godziną zero i zaczyna wyrywać resztki włosów z głowy... Mam niejasne przeczucia, że rubryki "winien" i "ma" zdecydowanie różnią się ilością zer na końcu. Na niekorzyść tej ostatniej, niestety.
A z plusów dodatnich: kafelki wybrane via internet udało nam się wreszcie zobaczyć w realu. Ostatecznie więc będę miała Jutę w kuchni!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia