Marchewkowe pole [dziennik Karpatki]
Dziś początek nietypowy, ale od wczoraj pychol nam się z Małym Żonkiem śmieje w ten właśnie sposób. Mimo, że umordowani jesteśmy tragicznie. Ale szczęśliwi jak diabli. Nieletnie wczoraj były po raz pierwszy cały dzień na działce. Uzbroiliśmy się po zęby w: rower, wózki dla lalek, lalki, ubranka, koce itp. itd. I oczywiście dwie tony jedzenia. Wszystko po to, by po godzinie uniknąć nieśmiertelnego "nuuuuuudzę się!". Niepotrzebnie. Laski natychmiast nawiązały komitywę z sześcioletnim sąsiadem i do wieczora nie mogły się z nim rozstać. Nagle okazało się, że dzieciarnia nadal lubi biegać po polach, zbierać kamienie i zjeżdżać na siedzeniu z hałdy ziemi. Najlepszy obiad na świecie to kiełbasa z ogniska zagryzana pieczonymi ziemniakami i zapijana zimną wodą prosto z butelki (dobrze, że moja Najukochańsza Matka na świecie tego nie widziała, bo miałabym kuratora na karku). Jedyny feler to konieczność doprania ubrań i domycia lasek, bo nawet pumeks nie działa. Aaaa... Przy okazji opanowaliśmy też ekspresowe wyciąganie drzazg z rąk, nóg i innych, wrażliwszych, części ciała.
W weekend ciąg dalszy sprzątania działki i rozwożenia ziemi, bo 8. przywożą nam szambo i trzeba teren przygotować.
Wczoraj też kupiliśmy kabiny
http://www.kabiny-prysznicowe.com/kabiny_prysznicowe/nf91/nf_91.jpg
i oświetlenie do wszystkich łazienek.
Jutro przywożą wkład kominkowy. Tym razem w całości. A przynajmniej taką mam nadzieję.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia