Marchewkowe pole [dziennik Karpatki]
A TO BYŁO TAK....
Sobota upłynęła pod znakiem robótek ręcznych: zbijanie, malowanie, plewienie, wkopywanie, podlewanie, palenie, układanie. Zaczęło się od plewienia, bo postanowiłam się wywiązać z obietnicy złożonej Nieletnim i posadzić poziomki. Pod te 15 krzaczków musiałam przygotować ziemię, więc po raz pierwszy wzięłam się za plewienie. I w tym momencie się posypało... No bo gdzie wyrzucać chwasty??? Mały Żonku, kompostownika nam trzeba i basta! Mały Żonek stanął na wysokości zadania, cierpliwie wysłuchał co, gdzie i jakiej wielkości i zabrał się do roboty. Przygotował materiał, wymierzył, pociął i zaczął zbijać. Wyszło pięknie. Skrzynia wielkości naczepy tira Wsteczny, tniemy. Mały Żonek cierpliwy był i tylko trochę marudził. Nawet bardziej na piłę niż na mnie, bo maszyna - jak na kobietę przystało - chimeryczna jest i nie zawsze ma ochotę odpalić. Tego dnia akurat nie miała. A przynajmniej nie za często. Kompostownik wyszedł estetyczny (zdjęcia będą, tylko aparat zastrajkował). Trzeba go było tylko pomalować. Podziałałam artystycznie i jest piękny!!!!! I nadal duży jak cholera. Sąsiedzi też będą korzystać do czasu zbudowania swojego. Przy okazji: ma ktoś sprawdzony pomysł jak pozbyć się plam z drewnochronu z rąk???? Zapasy peelingu już wyczerpałam, pumeks też ściera tylko naskórek, a farba nadal malowniczo wyłazi spod rękawów...
Poziomki posadziłam, drewno z rozpędu pocięte poukładałam. Tak się do tego przyzwyczaiłam, że jak widzę kupkę desek, to mnie ręce swędzą! A tu podobno u nas już koniec... Będzie mi tego brakowało!
A na koniec dnia postanowiliśmy posadzić nasze bzy. Pierwszy wszedł w ziemię jak malowanie. Przy kopaniu dołka pod drugi Mały Żonek spotkał jakiś ciężki worek. Wiedziona tzw. przeczuciem uciekłam na drugi koniec działki. Sąsiady życzliwie zawisły na płocie i z nadzieją w głosie podpytywały, czy prokuratora ściągać? Jak ich nie kochać.... Po dłuuuugiej chwili worek był na powierzchni, a Mały Żonek mógł skonstatować, że wprawdzie rok temu utopionego kota w wykopie nie znaleźliśmy, ale teraz zwłoki dorodnego wilczura i owszem. I to w dodatku nie tylko sam szkielet... Brrrr!!!! Nie pozostało nic innego, jak przygotować pokaźny stos i dokonać oficjalnego spopielenia. Jutro Mały Żonek ma posprzątać resztę pogorzeliska.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia