Batuta Gosi i Grzegorza
Po prognozach meteorologów straszących długą zimą, gdzieś do połowy kwietnia , nasze nastroje były iście pogrzebowe. Każdego innego rok nie miało by to dla nas większego znaczenia. Miesiąc w tą czy w tamtą nie robił różnicy. Tego roku natomiast miał powstać nasz dom i czas odgrywa to istotną rolę. To przecież tylko dobre 6 m-cy budowy – zdaje się tak niewiele. Plan ambitny jednak z całą pewnością do wykonania, oczywiście jak wszystko pójdzie po myśli. Na pogodę nic się nie da poradzić.
Jeszcze w pod koniec lutego zaczęliśmy się rozglądać za wykonawca, który podjąłby się wykonania wykopu wraz z wywiezieniem ziemi. W naszej okolicy znaleźliśmy trzy takie poważne firmy. Przystąpiliśmy do negocjacji. Zależało nam aby znaleźć kogoś takiego, komu ta ziemia (glina) się przyda i w ten sposób może obniżyć koszty. Wiadomo, że jak dwoję ma z tego korzyści to zawsze można trochę zajść z ceny. Jak się okazało wszyscy troje by jej potrzebowali. Jeden do zasypania żwirowni, drugi dla jakiegoś ogrodnika, a trzeci powiedział, że „proszę sobie tym głowy nie zawracać, to mój problem”.
Teraz pozostała kwestia ceny. Ten od żwirowni zażądał 7,5 zł za każdy metr sześcienny. Ten od ogrodnika ostatecznie po jakimś tygodniu wydzwaniania do niego oświadczył, że potrzebowałby tylko jakieś 10 wywrotek ziemi, co zupełnie nas nie satysfakcjonowało. A co z resztą ?? Pozostała trzecia możliwość. Gość trzeba powiedzieć potrafi robić interesy. Jak usłyszał, że jeden chce 7,5 to on weźmie tylko 7zł/m3. Bajał oczywiście przy tym, że on to robi po znajomości bośmy prawie jak sąsiedzi i że normalnie wcale by się tego nie podjął. Jakoś takie gatki szmatki na mnie nie działają. Według mnie to taka żmijka, która weźmie robotę tylko dlatego aby konkurencja nie mogła zarobić. Co do sąsiadów to faktycznie – jakieś 0,5 km od nas ma siedzibę jego firma.
Małgosia próbowała jeszcze zbić cenę u faceta za 7,5zł/ m3 ale się nie udało i poczuł się jakoś szczególnie urażony. Myślę ,że ten temat jest u niego definitywnie spalony. Dziwak jakiś. Wychodzi na to , że ma nam za złe, że szukamy jakiejś tańszej firmy. Jak się taki uchował ?? Ostatecznie wybraliśmy najtańszą ofertę z pełnym wywozem glinki w postaci „naszego„ dobrodusznego sąsiada, który to tak nam idzie na rękę.
W tym czasie nadal jeszcze czekaliśmy na uprawomocnienie się pozwolenia na budowę.
Około 20 marca wszystko było gotowe i mogliśmy przystąpić do realizacji. Mróz trzymał jaszcze kilka dni, a później nastał czas częstych opadów deszczu. I tu popełniliśmy poważny błąd. Postanowiliśmy przeczekać tą niekorzystną aurę i zacząć wykop jak tylko niebiosa przestaną płakać. Chodzi o to, że wydawało się nam, że woda w wykopie stanowi problem nie do przeskoczenia. :) Opowieści znajomego, który na jesień wykopał ziemię pod fundamenty (właśnie w glinie) i dopiero w lipcu z powodu błota był w stanie je dokończyć utwierdziła nas w słuszności naszej decyzji. I tak czekaliśmy aż do dnia 29-03-2006, kiedy to uznaliśmy, że teraz to wiosna wkroczyła juz na dobre na naszą działkę i w nasze serca (u żony nawet z podwójną siłą) . Czas zacząć. Akurat w tym okresie byłem zmuszony wziąć 6 dni zaległego urlopu, co jeszcze bardziej potęgowało uczucie, że wszystko prawie się układa. Trwało to do momentu gdy zadzwoniłem do „koparkowego” z informacją ,że geodeta wstępnie już wyznaczył palikami obrys budynku i może wchodzić ze sprzętem. Tu dostaliśmy jakby to powiedzieć … szpadlem przez plecy i to przez telefon. Powiedziano nam, że teraz najbliższy przewidywany termin rozpoczęcia robót, według niego oczywiście, to lipiec i na dodatek jak będzie jeszcze sucho. Świat się wali. Faktycznie teren naszej posesji rozmiękł ale wychodziliśmy z założenia, że ciężki sprzęt sobie z tym poradzi. Toż to nie są przecież zabawki i maja jakieś przystosowania. Woda faktycznie sikała spod butów zupełnie jak z konewki. W taki oto sposób zostaliśmy na lodzie, tu bardziej pasuje na błocie.
Po negocjacjach uzgodniliśmy, że teraz zostanie wykopany sam dół, a ziemia zostanie odłożona obok wykopu i wywieziona w terminie późniejszym, rzecz jasna za dodatkową opłatą. Zawsze to jakiś kompromis. Cena została także zmieniona ze stawki 7,5 zł/m3 na stawkę godzinowa w wysokości 95 zł/godz. Pomyślałem, że jak mam urlop to mogę przecież przypilnować operatora koparki co by się nie obijał i solidnie pracował. Zakładany czas pracy ustaliliśmy na 8-10 godzin i wydobycie jakieś 300 m3 gliny.
Dnia 31-03-2006 r. zgodnie z umowa stawiłem się za pięć siódma na działce. :) Oczywiście o punktualności można było zapomnieć. Za to mogłem się nacieszyć spokojem poranka. Właśnie wschodziło słoneczko na gąsto zasnutymi chmurami niebie. W oddali słychać było śpiew skowronków, a jeszcze dalej przemknął pospiesznie zając(raj) , gdy w oddali usłyszałem warkot silnika dojeżdżającej koparki. Poczułem dziwne napięcie. I tak powolutku sobie jechała, najpierw przez drogę gminną , później przez prywatne pole, aż do momentu gdy dotarła na skraj naszej miedzy. Niestety tego się spodziewałem. Tu koła zaczęły się obracać w miejscu jednocześnie pogrążając pojazd coraz niżej. Jakby nie było praca idzie we właściwym kierunku - w głąb, tylko miejsce nie te. Nie było innej rady jak podciągać się łyżka do przodu do celu. Wkońcu znowu powolutku jechał. Po objaśnieniu zakresu robót tj. głębokości wykopu, potrzeby poszerzenia w miejscu gdzie znajdować się będzie wykusz i wjazd do garażu operator pokiwał tylko głową. Nie był pewien czy uda mu się wykopaną ziemię pomieścić obok i dodatkowa odsłaniając jeszcze jedną ze ścian aby ekipa budowlana mogła swobodnie działać.
Poniżej zdjęcie pierwszej wykopanej łyżki gliny.
http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/7.jpg
Plan zakładał, że prace powinny potrwać jeden dzień . Na koniec dnia udało się wykonać około 70 % prac.
http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/27.jpg
Glina jak się patrzy, tylko cegły wykrajać i do pieca. Przekleństwo. Na około wykopu leży teraz pokaźna sterta ziemi.
Co rusz łyżka zapychała się do tego stopnia, że należało ręcznie tj. przy pomocy łopaty ja czyścić. A czas = pieniążki leci/ą. Wyjazd z działki okazał się niemniej kłopotliwy.
http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/29.jpg
Najgorsze w tym wszystkim było to, że akurat tego dnia Małgosia wyjeżdżała do szkoły i cały ciężar prac musiał się przechylić na mnie. Tak więc w między czasie musiałem pomóc się Jej „wyszykować” do wyjazdu i zawieźć na PKP, zahaczyć o lekarza i wcześniej wyrobić książeczkę zdrowia dla syna który akurat teraz musiał zachorować, obsłużyć elektryka , który miał założyć na prąd na budowę (dzięki uprzejmości przyległej szkoły) i cały czas kontrolując postępy prac.
Jak tylko znikałem z oczu operatorowi to on jakoś dziwnie zwalniał pracę. Po całym dniu czułem się wyczerpany tą gonitwą.
cdn.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia