Batuta Gosi i Grzegorza
Pod koniec pierwszego dnia kopania umówiłem się na następny, czyli sobotę. Ja jak zwykle punktualnie o 7:00 czekam na przyjazd maszyny. :) I tak sobie czekam i czekam aż do godziny 8:00. Czas nie pozostał stracony, ponieważ w tym czasie porobiłem fotki i posprzątałem z papierków i innych śmieci ( w tym prowizorycznej fajki do palenia „trawki”) teren działeczki. Od razu zrobiła się o 100 % jeszcze ładniejsza. Czy rodzice dzisiejszych dzieci i młodzieży nie uczą porządku i ładu. Koszmar. Zresztą teren samej szkoły także nie powala czystością. De facto jest to najbrudniejsza szkoła jaką widziałem. Cały teren szkoły, a w tym również boiska i bieżnia usłane są śnieciami i co najgorsze szkłami po pobitych butelkach. Koszmar. Jako że nie posiadam komórki, co do tej pory uważałem za atut, poszedłem do "koparkowego" z zapytaniem: „Co jest ? Gdzie ta koparka Panie kochany ?” Niestety nie było go. Później już w domku złapałem go na telefon. Twierdził, że jest za mokro i wjedzie tam kiedy trochę pogoda drogę obsuszy lub kiedy zostanie zrobiona droga. Załamka. Już na wstępie takie kosztowne problemy. Budowa drogi wiązała się z lekko ok. 20 tys. zł wrzuconymi w błoto plus wykup kawałka ziemi od sąsiada za kolejne 6 tysiaków. To aż przecież 220 mb na naszej posesji i około 70 gminnej, którą i tak musielibyśmy doprowadzić do stanu używalności na własny koszt. Na gminę nie ma co liczyć. Fakt, i tak nas to czekało, ale do diaska teraz pieniążki są nam potrzebne na wiele innych spraw. Po drugie wiąże się to z kolejnym opóźnieniem. Najgorsze było to, jak zdałem sobie sprawę ,że jak koparka nie może dojechać to i np. gruszka z betonem także nie da sobie rady. Czyli trzeba robić drogę. Zaproponował też narazie zasypanie jednego newralgicznego punktu gruzem, bo być może wtedy uda się dojechać koparce i dokończyć wykop. Mała to pociecha. Wcześniej zażyczył sobie aby powycinać przyległe do drogi chaszcze, żeby przypadkiem lakier się nie porysował na jego mercedesie. Prawie zrezygnowany ale dzierżąc w dłoni pilarkę ruszyłem do boju w nadziei, że coś się ruszy. Z natury jestem niecierpliwy i takie niezaplanowane kłopoty poważnie nadwyrężają moje i tak nikłe już jej zasoby. Po godzince, z teściem u boku, wszystko zostało uprzątnięte.
Za chwilę przyjechała wywrotka gruzu, po 150 zł za kurs, lecz ni jak nie mogła się dostać na wskazane miejsce. Właściwie to miała problem wydostać się z powrotem, nawet po tym jak awaryjnie wysypała ładunek zupełnie gdzie indziej. Zachwalany napęd na cztery koła na nic się tu nie zdał. Nasza glinka jest jak smar i koła nie miały żadnej przyczepności.
Choć cały dzień można uznać za stracony, to muszę przyznać, że w tym momencie odetchnąłem z ulgą. W duszy rozgrzeszyłem się, że zrobiłem wszystko co mogłem. Siła wyższa.
Umówiłem się przy tym na 10:00 w poniedziałek z właścicielem od koparek aby dokładnie obejrzał drogę i wycenił koszt jej budowy.
Poza tym wtedy miała mi już towarzyszyć moją żoncia. Z Nią jakoś raźniej. Choć Jej tu teraz nie było( w szkole) to wiedziałem jak bardzo się zamartwia i denerwuje. Podobno z tego wszystkiego spać po nocy nie mogła. Nie ma niestety ( a czasami naszczęście) tak powierzchownej natury jak ja.
Trudno jest opisać nasze zdziwienie gdy okazało się, że koparka zaczęła prace z samego rana w poniedziałek. Od teraz kocham poniedziałki. Jak wjechała ? Tego to nie wiem. Najdziwniejsze, że nikt nas o tym nie poinformował. Poprostu przyjechała sobie pogrzebać. Ot tyle.
Pod wieczór tego dnia wykop był gotowy.
http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Obraz034.jpg
Łącznie wyszło tego 19 godzin kopania i nie 300 a prawie 600 m3 ziemi obok wykopu. Całe szczęście, że zmieniłem sposób naliczania należności z m3 na godziny. Tym sposobem wyszło na oko jakieś 2,5 tys. zaoszczędzonych złociszy. Oj było mu to w nie smak. Miotał się jak mógł próbuję wrócić do stawki za m3. Nic z tego.
Wyszło na to że zapłaciliśmy dwukrotnie więcej niż zakładaliśmy pierwotnie i zarazem o połowę mniej niż mogło wyjść. Małgosia mówi, że jak widzi tą dziurę to Jej nie żal tych pieniędzy.
Punkt 10:30 pojawił się szef. Pół godziny spóźnienia. Skandal. Może tu my jesteśmy dziwni. Tacy punktualni i słowni. Wiem, że my (przy jego całej kasie) to małe żuczki, no ale ...
Niemniej wizyta okazała się bardzo owocna.
Zrezygnowaliśmy z budowy drogi, tej dłuższej i rzekomo „pewnej” na rzecz tej krótszej ale ze sporym spadkiem. Powody zmiany decyzji znalazły się dwa. Po pierwsze i przede wszystkim niższy koszt i brak potrzeby wykupu ( i ustanowienie służebności) tego kawałka za sześć kafli.
Nawet jeżeli trzeba poszerzyć drogę o 4 m i wysypać aż 40 cm gruzu, to i tak wychodzi nam o wiele korzystniej. Tej drogi jest „tylko”130 m i według zapewnień wszystko ma tu wjechać bez najmniejszego problemu. Oby.
Pierwsza rzucona wycena opiewała na 5 tys. ale dokładny koszt miał wyjść w tzn. praniu gdy jego spec od dróg dokładnie ją obejrzy.. W to mi graj. Tego samego też dnia zadzwoniłem do konkurencji z taka sama propozycją. Pod wieczór już wiedziałem że konkurencja chce 10 tys. za 100 mb z wykorzystaniem gruzu ceglanego oraz 10 cm warstwy szlaki. Gdy dowiedział się o wstępnej ofercie poprzednika to z miejsca zjechał do 8 tys.
Teraz kolej na naszego pierwotnego oferenta .Ten chciał ostatecznie 11 tys. za cała drogę (130 mb) plus mały placyk manewrowy ale po marudzeniu zjechał do 9 tys. Wykorzystany będzie gruby gruz betonowy jako warstw główna i kruszony jako warstwa wierzchnia. Według zapewnień po jakimś czasie droga taka staje się tak twarda i wytrzymała ja asfaltowa.
Swoją drogą nie wiedziałem, że mam taki dar przekonywania i negocjacji.
W ok.10 min. przez telefon utargowałem 2 tys. złotych. Jestem z siebie dumny. Więc nie tylko Małgosia jest Żydem ( bez obrazy) , ja także potrafię się targować.
Tu taka dygresja. Każdy z nich zjechał o dwa tysiące i nadal zarabia ! To jakie oni mają faktyczne koszty? Czy taki narzut jest uczciwy?
Reasumująć zapłacimy tylko 3 tys. za drogę. Wynika to z róznicy zakupu tego kawałka ziemi na drogę i kosztu usługi. Zawsze da sie znależć lepsze strony gorszego.
Pozostało mam już tylko zdemontować stary rozwalający się płot z masą zardzewiałego drutu kolczastego.
http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/usuwanieplotu.jpg
Łącznie jakieś 180 m. Wypadło na sobotę . Pogoda dopisała znakomicie. Może trochę za wietrznie, ale mimo pracy i tak miałem frajdę. Było jak dawniej, kiedy zdarzało się mam wyjeżdżać właśnie w soboty do lasu do pracy. Ważne było to, że byliśmy razem i mieliśmy wspólne zajęcie. Taki dzień jest zawsze wartościowszy i pełniejszy niż taki przeleniuchowany na sofie. Trzeba przyznać, że w takich sytuacjach to pracowita jest ta moja żonka. Prace trwały do samego wieczora - kto by się spodziewał. Za to mieliśmy okazję podziwiać taki zachód słońca.
http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/zachodsoca.jpg
cdn.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia