Dziennik budowy - i trochę retrospekcji
"Kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę" - mawia moja babcia, mama i teść...ostatnio.
Chyba już nie chcę dokładnie wracać do tego co było. Przejście przez zawirowania budowlane sporo zdrowia mnie kosztowały.
W maju nie było już naszej "pani kierownik" - w sumie jej osoba pojawia się na dobre, jak jej "nie było".
Do tego czasu na budowie była trzy razy - żeby odebrac zbrojenie fundamentów, potem żeby zwrócić uwagę majstrowi, który tak przygotował fundament pod późniejszy komin - aby można go było w nośną wcisnąć - ja się nie chciałam zgodzić, on nie słuchał, więc przyjechała a trzeci raz była przy laniu płyty fundamentowej. I to tyle jeśli chodzi o jej NAOCZNE doglądanie budowy. Ahh o przepustach tez mu mówiła, ale ją olał, więc kierowniczka nie wracała do tego tematu - w końcu nie ona miała tam mieszkać.
Wyjechała na prawie 2 miesiące do Genewy na wczasy, a zgadzając się na kierownikowanie nic o tym nie mówiła, dowiedzieliśmy się od osób trzecich, o mały włos nie moglibyśmy złożyć papierów o kredyt, bo kto by je podbił? Fundamenty i działkę mieliśmy wnieść jako wkład własny.
A tam gdzie kota nie ma..........................ale czy wykonawca się jej bał...?
Przez cały miesiąc nie pokazał się na budowie wcale a miał być po 15 maja - teraz wiem, że najważniejsza jest precyzja, bo listopad też jest po 15 maja, prawda?
Wiedział - bo i umowa taka była , a i sam też obiecywał ( m.in. po wpadkach przy fundamentach), że jak wejdzie to z całą ekipą, żeby szybko ściany pociągnąć i strop wylać. Wiedział, że jak mąż przyjedzie na budowę i zobaczy samych ludków od niego - a on będzie fruwał po innych budowach - to ich pogoni.
Żeby w ogóle zaczęli robić, trzeba było po nich wydzwaniać albo jeździć.....i obiecywał, że w przyszłym tygodniu, a z tego przyszłego robił się kolejny i tak w koło Macieja.
W końcu się pojawili, sam majster był może ze 3 godziny a potem.... zostawił samych............no właśnie, kogo?
Ponownie zaczęło się dzwonienie, wyjaśnianie, obiecywanie i kombinowanie, wodzenie za nos - bo dobrze wiedzieli, że nie znaleźliśmy nikogo innego, a materiały kupione, więźba zamówieona na sierpień a dachówka ma być już w tym miesiącu.
Przy drugim i trzecim razem robili sami, zaczęło wysadzać korki u sąsiadów , bo "fachowcy" mieli kabel do d...., nagle okazało się , że tak naprawdę sprzętu też nie mają - piszę te wspomnienia i sama w to nie wierzę, dlaczego dałam się w taki kanał wpuścić - rusztowań też nie było, za to świetnie ich funkcję zastąpiły deski do szalunków. Mam np. świetnie zbitą drabinę i inne " dogadzacze". Zaczęły się problemy z porządkiem na działce, codziennie jeździliśmy tam sprzątać, bo folia, worki po cemencie, taśmy i inne rzeczy hulały jak halny w górach, do tego z każdym dniem coraz więcej puszek po piwie wynosiłam.................. - A NIE JA PIŁAM.
Oczywiście w między czasie nastąpił brak zainteresowania tym, co stawiają i co w projekcie jest napisane, bloczki murowali, potem je wybijali, przyjeżdżaliśmy i okazywało się, że nie tak wszystko, następnie musieli 2x poprawić nadproża, a za trzecim razem MIARKA SIE PRZEBRAŁA...........a było to 21 czerwca.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia