"Pamiętnik znaleziony w betoniarce" - Yemiołka + Jano
POBUDKA!
AaaaAAAA! Mieliśmy przecież zacząć w 2001! A tu nagle przydybała nas późna jesień; mamy parę miedziaków więcej i nic ponad to. Nie mamy nawet embriona projektu....
W grudniu Jano z obłędem w oczach pędzi do urzędów, trzymając w zębach jakiś koszmarny projekt ponaddwustumetrowej landary, kupiony za symboliczną złotówkę od szefowej swojej pracowni. Byle tylko dostać pozwolenie na budowę – potem będziemy się martwić. Hmmm, jak zwykle...
Kupujemy koniaczek – na wszelki wypadek [kurka wodna, jak toto się wręcza??! mamy zerową wprawę]. Flaszeczka okazała się zbędna – wciąż stoi zakurzona na kuchennej szafce, czekając na bardziej lepkie rączki drapieżnych urzędasów; my takich na razie nie spotkaliśmy.
Jest dobrze – pozwolenie załatwiamy nie w Twierdzy Wrocław, ale pobliskiej gminie – dostajemy je prawie od ręki. 20 grudnia zakładamy dziennik budowy [7 zł], kierownik budowy składa w nim autograf zwiastujący rozpoczęcie inwestycji [ach! to brzmi dumnie!]. Dzień później geodeta wpisuje nam wytyczenie budynku [pro forma; 642 PLN na rachunku, 300 do ręki]. W ostatni dzień bardzo starego roku kupujemy w hurtowni, pół godziny przed jej zamknięciem, ociężałe worki cementu i sznurek. OK., będzie ulga. Ufffff.....Co za ulga!!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia