"Pamiętnik znaleziony w betoniarce" - Yemiołka + Jano
NIEPOSPOLITE RUSZENIE
Jestem jeszcze w ciężkim szoku, że uporaliśmy się z biurokracją. No dobra, trzeba pchać dalej tę taczkę, ale Jano ma w pracy urwanie głowy i nie ma czasu siąść nad naszym projektem [jest architektem]. A ja powoli zaczynam rozumieć, w co się pakujemy. Bardzo powoli.
Wiję sobie gniazdo w piramidzie z Muratorów i powoduję gwałtowne huragany, przewracając z impetem stronice w poszukiwaniu odpowiedzi na egzystencjalne pytanie, czym różni się murłata od parkanu Czego to się człowiek o sobie nie dowie.....
Każda rozmowa o chatce kończy się dąsem, więc Jano wybiera najbardziej bezpieczne wyjście – przesyła mi nowe pomysły emalią, a ja je krótko komentuję telefonicznie – w pracy trudniej robić z siebie kretynkę i już nie histeryzuję.
W nockę przed spotkaniem forumowym drukujemy pierwszą poważną koncepcję – coś w końcu trzeba w garści przynieść. Opłacało się – usłyszeliśmy parę cennych rad.
Ale pomysły pączkują w naszych głowach i wersje domku mnożą się jak białe króliki. Dzisiejszy projekt całkowicie różni się od tego z początku miesiąca. Chcemy go skończyć jak najszybciej, podrzucić branżystom i podmienić w urzędzie.
Dół – niecałe 70 m2. Salon [ok. 20 m] z kominkiem, otwarta kuchnia, pokoik, mała łazienka, spiżarnia. A tak naprawdę najważniejszy będzie taras – zadaszony, drewniany, w stylu country. Na górze 3 sypialnie, garderoba i większa łazienka. Mamy mały problem z upchnięciem gdzieś mikropracowni. Zastanawiamy się, czy budować od razu garaż czy też później, wraz z zewnętrznym pomieszczeniem gospodarczym. Bardzo dużo znaków zapytania kłusuje po naszych rozgrzanych do czerwoności czaszkach – jakie ściany? Oczyszczalnia czy szambo? Co z drogą? [Nie ma szans na wydębienie pieniędzy od gminy, a droga to obraz nędzy i rozpaczy – prehistoryczne drzewka poniekąd owocowe, poupychane w bagnistych lejach, spod których wyziera glina.]
W międzyczasie Janusz bierze dzień wolny na pozałatwianie innych osobistych spraw i przy okazji zagląda na działkę. Dawno nas tam nie było....
I superniespodzianka!!! Mamy hydrant! Prace wodociągowe rozpoczęto późną jesienią, ale wstrzymano je spory kawał od naszej ziemi. Aż tu nagle... jest woda! HURRA! Przy okazji okazało się, że ciągną już podłączenie gazowe. Wszystko śmiga mimochodem, sama sobie zazdroszczę. W sumie za doprowadzenie wody zapłaciliśmy około 2000 zł [gdybyśmy podłączali się sami, wyniosłoby to dużo więcej – teraz się zrzucamy w 9 domów]- ile dokładnie napiszę w okolicach 30.04, w czasie dorocznych okołoPITowych obchodów naszego roztrzepania, charakteryzujących się bieganiem w kółko, wywrzaskiwaniem słów niecenzuralnych, rewizją kieszeni i przetrząsaniem szuflad w poszukiwaniu wszelakich RACHUNKÓW.
Czaszki ostudzone przez kilka chłodniejszych dni są w stanie przyjąć nowy aspekt do nerwowych rozważań – jak długo chcemy budować? Początkowo zakładaliśmy, że około 3 lat. Teraz nasz Dobry Duszek Rodzinny zaofiarował się, że pożyczy nam trochę dukatów. Tak na marginesie – jeżą mi się włosy na kręgosłupie, gdy czytam, że ludzie zastanawiają się nad szansą powodzenia budowy, mając na koncie, w punkcie wyjścia, ponad 100.000. My nie mamy nawet 1/3 tego, choć dysponujemy kapitałem w postaci Teścia – mistrza czarnej magii murarskiej – to dużo, ale jednak zbyt mało. Ale co tam, do szalonych świat należy!
No więc propozycja wypożyczenia nieoprocentowanej gotówki to kolejne szturchnięcie nas ku Krainie Niepoprawnych Optymistów. A może by tak.... [następna bezczelna myśl zaczyna drążyć korytarze w naszych pachnących chmielem móżdżkach].... a może by tak... W ROK?! Ała! Myśl się wykluła, a ja obudziłam się przerażona. Siedzę w kącie łóżka po ciemku, a tu Janusz coś mruczy przez sen. Pochylam się i słyszę: „A może by tak... W ROK?!”.
Takie myśli to bezpośredni skutek naszej kilkuletniej klaustrofobii – mieszkamy w 24–metrowej norce z córcią i dużym kawałkiem psa [na szczęście nie na tyle dużym, by się go nie dało upchnąć pod stołem]. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu na głowy spada nam wataha pluszowych misiów, poruszamy się w labiryntach kredek i klocków, a rozwydrzone lale w różowych sukienkach patrzą na nas wyzywającym wzrokiem, podkładając klasyczne „haki”.
Nasz optymizm nieco przygasa po coraz to nowych wypowiedziach na forum o negatywnych konsekwencjach zbyt szybkiej budowy. Rozbestwione dotychczas myśli zaczynają plątać się w zeznaniach. Trochę mi ich szkoda – w końcu to nie ich wina, że mają takich potłuczonych właścicieli. Przykrywam myśli kołderką i uspokajam, tłumacząc, że nie powinny się przemęczać, skoro nie mamy nawet jednego dołka pod fundamenty. Pożyjemy – zobaczymy.
A gdy sobie przypomnę, że w maju przybywa Teść ze swoją dzielną drużyną....
Patrzę na TO – zarumieniło się z wrażenia i puszcza do mnie perskie oko.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia