"Pamiętnik znaleziony w betoniarce" - Yemiołka + Jano
DZIEJE SIĘ...
[02.07.2002]
W pierwszy lipcowy dzionek przyturlały się milickie gazobetonowe bloczki, w ciężkim boju zdobyte. W końcu rozwiały się czarne wizje krążące już od paru dni nad naszymi czerepami, bo bloczków w upatrzonej hurtowni [obiecane 14% zniżki] po prostu nie było... Wszystko rozchodziło się na pniu, naród garnął się do budów na przekór wszechobecnej recesji i producent przestał wyrabiać się z dostawami, mimo że praca wrzała u niego na 4 zmiany. Zakup materiałów we wstępnie umówionym terminie okazał się niemożliwy i poczuliśmy, że zaczyna robić się gorąco – a my nie mogliśmy pozwolić sobie na przestoje. 29 czerwca zorganizowaliśmy więc Wyjazd Specjalny do Milicza i Janusz udał się ze swoim Ojcem do owego hurtownika – znanego pi razy drzwi, jak to w małym miasteczku i branży. Nie było ich cholernie długo, aż w końcu piknął dyskretny SMS: „Siedzimy jeszcze i piją. Pustaki trudno załatwić, ale popychamy :]”. Okazało się, że wpadli w środek posiedzenia roboczego, w którym udział brali: hurtownik, dwóch kierowców, mecz i flaszka. Janusz czym prędzej rozszerzył ciekły asortyment i tym to staropolskim zwyczajem nasze zamówienie powędrowało na pierwszą stronę w grubym segregatorze.
A więc w pierwszy lipcowy dzionek przyturlały się. 9 form. I wszystko luzem... Wyładunek trwał sześć bardzo długich godzin, o cholernie ciężkich minutach. Po 400 sztuk 40-kilowych boczków na twarz – Janusz szybko zrzucił wyhodowany za biurkiem brzuszek.
Mięśnie swym paskudnym zwyczajem zaczęły boleć następnego dnia, ale robótka stygła, więc trzeba było się ruszyć. I tym sposobem białe ściany zaczęły przesłaniać horyzont widziany z leniwego punktu mojego leżaczka...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia